sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 24 ostatni

Cztery miesiące później
     Czas płynął nieubłagalnie przygotowując Weronikę i Przemka do roli rodziców. Wakacje spędzili nad Bałtykiem spacerując po piaszczystej plaży polskiego morza. Wera w ostatnich miesiącach zamieniła się w okrągłą bułeczkę, jak nazywał ją Przemek, jedynym utrapieniem był doskwierający ból operowanego w grudniu biodra. Po porodzie miała zgłosić sie do ortopedy i ustalić termin ostatniej operacji, która da odpowiedź czy noga będzie w pełni sprawna i pozwoli wrócić jej do pracy.
Dziewczyna tęskniła za teatrem, jego specyficznym zapachem,  ludźmi z którymi współpracowała a zwłaszcza za widzami, którym codziennie dawała wytchnienie od szarej rzeczywistości. W czerwcu była na premierze Trzech Muszkieterów gdzie w rolę Milady wcieliła się Alona.
Fijałkowska nie czuła zazdrości, cieszyła sie z sukcesu przyjaciółki oklaskując ją równie mocno i żywiołowo jak chłopak Alony- Marcin Wasilewski. 
Na premierze pojawiła się również babcia Jekaterina, rodzice Sokołowskiej oraz rodzina Weroniki. Babcia Fijałkowska zaprzyjaźniła się z babcią Sokołowską czego skutkiem był wspólny rejs po Morzu Śródziemnym. Wnuczęta przyjęły to z uśmiechem, natomiast rodzice odradzali dwóm starszym paniom dzikie eskapady.
Sierpień Przemek spędził na zgrupowaniu Ajaxu w austriackim Gestein wisząc na telefonie przez całe popołudnie ku ogólnej radości kolegów z klubu. Wasyl podśmiewał się najwięcej a sam potajemnie wydzwaniał do Alony urządzając "sex telefon", jak to określił Kuba Błaszczykowski, który bez pukania wpadł do jego pokoju.
- Co masz na sobie?- zamruczał stoper, uśmiechając się głupawo do słuchawki.
- Strój do ćwiczeń Wasylku.- odpowiedział kapitan reprezentacji patrząc jak jego starszy kolega oblewa się purpurą.
- Oddzwonię później!- Wasilewski odłożył iphone'a mierząc blondyna groźnym spojrzeniem.- Błaszczykowski nikt cię nie nauczył pukać?
- De Boer coś od ciebie chce nie czepiaj się, nie moja wina że mruczysz Alonce do słuchawki. Nie lepszy byłby skype?- spojrzał na laptopa leżącego na komodzie pod oknem.- Miałbyś lepsze widoki. - poruszył znacząco brwiami.
- Kubulku nie wtykaj nochala w nie swoje sprawy. Idź mi stąd zaraz pójdę do Franka a gdzie reszta misiaczków i Tytoń?
- Przemysław aktualnie przebywa u lekarza bo coś go postrzyknęło, Lewy śpi a Piszczu pojechał do miasteczka po czekoladę. Chcicy dostał i mówi że mu cukier spadł a Pepe(kucharz) nie chciał mu nic udzielić. - wyrecytował Błaszczykowski.

    Można powiedzieć, że mała Natalia Antonina Tytoń przybyła na ten świat niespodziewanie jak hiszpańska inkwizycja. Była noc trzydziestego pierwszego sierpnia na pierwszego września Weronika cały poprzedni dzień spędziła na dyrygowaniu narzeczonym, który zmordowany jak galernik przesuwał i ustawiał meble w dziecinnym pokoju. Po pięciokrotnym przesuwaniu komody po wszystkich możliwych miejscach miał wszystkiego serdecznie dość.
- Nie tutaj kochanie, tu postawimy przewijak.- Wera usiadła na fotelu bujanym masując się po okazałym już brzuchu. Jej twarz przypominała ksieżyc w pełni a pierścionek zaręczynowy chwilowo spoczywał w kasetce na biżuterię, gdyż palce młodej aktorki przypominały serdelki.
Przemek zabrał się za przesuwanie.
- Nie skarbie, jednak nie...- Weronika zmieniła zdanie a Przemka prawie szlag trafił. Marzył aby w końcu mała przyszła na świat a Wera przestała przestawiać wszystko z kąta w kąt.
- Ptysiu ja już nie mam siły... Przecież wszystko jest ślicznie ustawione, nic tylko czekać na rozwiązanie.- jęknął bramkarz masując się po kręgosłupie.
Narzeczona spojrzała na niego z wyrzutem.
- Tak czekać... Ty sobie będziesz czekał a to ja muszę odwalić całą robotę!
- Kochanie nie denerwuj się... pączusiu...
- Nie mów do mnie pączusiu! Ja na ciebie nie mówię tyczka. - mruknęła robiąc epickiego focha.  Sama ze sobą nie mogła wytrzymać, czuła jak hormony wewnątrz niej buzują niczym bąbelki w coca- coli. Dziwiła się Przemkowi, że jeszcze nie rąbnął drzwiami i nie poszedł się upić.
- Wera czy wszystko w porządku?- Tytoń podszedł do fotela biorac jej spuchnięte palce w swoje dłonie. Ucałował delikatnie miejsce gdzie jeszcze miesiąc temu lśnił pierścionek zaręczynowy.
- Przepraszam cię Przemek. Denerwuję się czymś, sama nie wiem czym. Że będę złą matką i że nie podołam! To wszystko jest takie dziwne i mam ochotę sama na sobie popełnić jakąś straszliwą zbrodnię. Dziwię się, że ty jeszcze ze mną wytrzymujesz. - spojrzała na narzeczonego w którego oczach zamiast złości odbijała się miłość, troska i współczucie.
- Kochałbym cię nawet wtedy gdybyś kazała mi dźwigać Hardkorowego Koksa.- zażartował czym wywołał w Werze rozczulenie.
Wieczorem obejrzeli jeszcze ckliwą komedię romantyczną na której Wera wypłakiwała oczy a która Przemka uśpiła po dziesięciu minutach. Ze zmęczenia uruchomiło się w nim chrapanie, którego odgłosy wybudzały go co jakiś czas.
Potem słyszał już tylko jak narzeczona wyłącza telewizor i sama zasypia. Stracił świadomość jakby ktoś wyciągnął mu wtyczkę. Nic mu się nie śniło pozwalając całkowicie się zresetować. Ostatnimi czasy nerwowe napięcie udzieliło się także jemu, przez co miewał koszmary przeróżnych scenariuszów. Najczęściej tulił do siebie córeczkę, która znikała ukradziona przez Aleksego Hoffmana a on szukał ją bezskutecznie.
- Przemek...- ktoś delikatnie potrząsał ramionami Tytonia.
Niechętnie otworzył zaspana oczy, przecierając je z resztek snu. Weronika siedziała na skraju łóżka ubrana w sukienkę,  oraz wełniany zapinany sweter do kolan.
- Co się stało? Wyjeżdżasz gdzieś?- zapytał mało inteligentnie, jeszcze nie do końca się obudził.
Blondynka uśmiechnęła się rozbawiona pytaniem bramkarza.
- Wybieramy się razem. Rodzę kochanie...- pogłaskała go delikatnie po ręce- Czy mógłbyś podrzucić mnie i Natkę do kliniki?
Wera, Natka, klinika...poród!
Tytoń uświadomił sobie, że to już wypadając z łóżka zaplątany w kołdrę i prześcieradła. Poślizgnął się na panelach zostawiając za sobą nakrycia i pędząc do szafy. W ekspresowym tempie wsunął na siebie zielone, letnie spodenki, różową koszulkę i błękitną bluzę. Wyglądał dosyć osobliwie, ale Weronika nie miała śmiałości powiedzieć mu żeby się przebrał.
- Kochanie dobrze się czujesz? Może wezwać pogotowie? Wasyla? Chłopaków?- gorączkował się przestępując z jednej nogi na drugą.
- Przede wszystkim weź głęboki oddech.
Bramkarz posłusznie spełnił zalecenie.
- A teraz się uspokój i słuchaj mnie uważnie. Torba jest w garderobie z prawej strony za wieszakiem na płaszcze. Weź ja do samochodu a ja już do ciebie tam idę.
- Ale kochanie a jak upadniesz? Przecież ty rodzisz!- spojrzał na nią zestresowany i przestraszony jakby zaraz to on miał zacząć rodzić.
- Poród nie trwa pół godziny nie powinieneś oglądać seriali.
- To misiaczki oglądają nie ja! Kuba z Lewym Na Wspólnej a Piszczek lubi Julkę ja oglądałem tylko przypadkowo. - bronił się bramkarz.
- Dobrze, przypadkowo oglądałeś a teraz błagam idź do samochodu. - jęknęła w chwili gdy nadszedł kolejny skurcz.
Przemek migiem wyprowadził samochód z garażu, wrzucił torbę szpitalną na tylne siedzenie i wrócił pomóc Weronice, która szła powoli w stronę podjazdu. Zdołała usadowić się na siedzeniu pasażera, Przemek trzasnął drzwiami i zasiadł za kierownicą. Pięć minut później pędził na złamanie karku przez opustoszałe o tej porze ulice Amsterdamu. Był już kilka kilometrów od kliniki położniczej, gdy zatrzymał go suszący przy drodze policjant.
Mundurowy pochylił się do okna i zaświecił Tytoniowi latarką w twarz.
 - Panie, a co pan taki nerwowy?
- Panie władzo kochany, ja muszę do szpitala! Ja rodzę, to znaczy nie, ona rodzi, to znaczy... - Przemek zaplątał się w zeznaniach. Wera, jedną dłonią masując brzuch, drugą poklepała ukochanego uspokajająco po ramieniu.
- Rodzę a mój narzeczony bardzo się denerwuje.- dziewczyna wyjaśniła policjantowi siląc się na wymuszony uśmiech.
Służbista machnął zamaszyście na kolegę w radiowozie tłumacząc mu w kilku słowach zaistniała sytuację.
Drugi z policjantów przyglądał się przez chwilę zniecierpliwionemu Tytoniowi, który stukał palcami po kierownicy.
- Frank to przecież jest ten Tyton! Pcimek Tyton! - zauważył uśmiechając się szeroko.- Piękny powrót do bramki! Mój syn pana uwielbia czy dałby mi pan autograf dla niego?
- Panie, dam panu co pan chcesz, zaproszę chłopca na trening ale proszę mnie już puścić, zapłacę mandat!
- No wie pan co?! - zapytał pierwszy z oburzeniem.- Proszę się przesunąć do tyłu ja poprowadzę a mój kolega pojedzie przed nami żeby było szybciej.
Przemek posłuchał sadowiąc się na tylnym siedzeniu a policjant z brawurą godną kierowcy karetki ruszył do kliniki. Zaparkował przed wejściem pomagając Weronice wyjść z samochodu. Przed szpitalem czekał już Wasyl z Aloną, których Weronika powiadomiła jeszcze przed obudzeniem Tytonia.
Policjancie szybko zorganizowali wózek dla rodzącej a za nimi szedł zdezorientowany i zdenerwowany bramkarz.
- Matko Bosko Kochano, Tytoń coś ty znowu narozrabiał, ze twoją przyszłą ślubną przywozi do szpitala policja?- Wasyl szedł obok przerażonego przyjaciela. Alona pobiegła za Weroniką i policjantami chcąc pomóc przy wypisywaniu dokumentów.
- Jechałem! A oni mnie zatrzymali a potem jak się dowiedzieli, ze gram w Ajaksie to postanowili nas odwieść. Boże Wasyl!- Przemek zatrzymał się na moment łapiąc kolegę za ramiona. - Ja będę ojcem!
- Toś Amerykę odkrył. Może podejdziemy do pielęgniarek i dadzą ci coś na uspokojenie? Masz być przy porodzie?
- Mam.
- No to chodźmy, to pewnie trochę potrwa...
Pięć godzin później i pięć kaw później Wasyl siedział przy automacie licząc kropki na abstrakcyjnym obrazie wiszącym na korytarzu. Alona rozmawiała przez telefon z rodzicami i babcią a misiaczki dzwoniły, że pojawią się tutaj zaraz po treningu. Rodzice Weroniki, oraz jej siostra i babcia byli już w drodze do Holandii. Przemek był w sali przedporodowej dodając Weronice otuchy, chociaż jego- Wasyla zdaniem to raczej ona dodawała odwagi jemu.
-Ileż to może jeszcze potrwać?- mruknął pod nosem stoper.
Kolejne pięć godzin później w holu czekali już rodzice Weroniki, jej siostra odwiozła babcię do domu Tytonia a misiaczki właśnie zabierały się z treningu.
Drzwi sali porodowej otworzyły się a w nich ukazały się dwie pielęgniarki z chwiejącym się na nogach Przemkiem w środku.
Wasyl zerwał się z miejsca.
- Już? - zapytał bladozielonego przyjaciela.
- Trochę mi słabo - wystękał Przemek.
- Oddychaj - zalecił surowo Wasilewski, sadzając kumpla na zwolnionym przez siebie siedzisku. - Głęboko i powoli. Tytoń zastosował się do rad stopera i po chwili wrócił do normalnych barw.
- Weronika! - poderwał się. - Muszę tam wracać! W tym momencie zza drzwi rozległ się gromki pierwszy krzyk małej Tytoniówny.
-Wera! Natka! - Przemek rączo jak gazela zniknął za drzwiami sali.
Już na wstępie został ponownie odziany w strój ochronny a w jego ramionach ułożono małe, krzyczące zawiniątko. Spojrzał na swoją nowo narodzoną córeczkę a potem posłał narzeczonej rozanielony uśmiech. Przysiadł na krześle przy łóżku Wery pozwalając żeby mała piąstka zacisnęła się wokół jego palca.
- Kochanie ona jest absolutnie idealna.- skomplementował pierworodną.- Jak nam się to udało?
- Jakoś daliśmy sobie radę. Teraz tylko trzeba dociągnąć do osiemnastki a potem już z górki. Będziesz miał ręce pełne roboty, podwójne gadanie o ciuchach, sukienkach, butach torebkach...randkach.- Weronika pomimo zmęczenia była w bardzo dobrym humorze.
Przemek jeszcze raz spojrzał na córeczkę.
- O nie! Żadnych randek do osiemnastki a potem będę miał wszystko pod kontrolą!-oświadczył zdecydowanie. - Żaden chłopak nie będzie kręcił się wokół mojej córeczki, ona jest tatusiowym oczkiem w głowie!
Weronika zachichotała spoglądając na ukochanego z miłością, pewna że w tej chwili mówi to najzupełniej poważnie.

17 październik
   Dzisiejszego dnia Polacy znów starli się z Anglikami, tym razem na angielskiej ziemi a ściślej na sławnym Stadionie Wembley gdzie przeszło czterdzieści lat temu zatrzymali Anglię.
Na Narodowym również udało się Orłom zremisować z Synami Albionu, ale do pierwszego miejsca w grupie potrzeba było wygranej na ich terenie.
Kolejka do polskiej bramki była zawiła i długa niczym do mięsnego w osiemdziesiątym pierwszym.
Fornalik miał wielki ból głowy kogo wytypować na ten arcyważny mecz od którego zależał bezbolesny awans na Mistrzostwa Świata w Brazylii oraz unikniecie kolejnej fali krytyki.
Prasa naciskała na wystawienie golkiperów na co dzień grających w angielskiej lidze a mieliśmy ich aż trzech.
W końcu postawił na Przemka Tytonia, który po kryzysie w poprzednim sezonie wrócił zmotywowany i silnie psychiczny.
- A dlaczego pan stawia na Tytonia a nie np na Szczęsnego? Albo na Boruca?- dopytywał się redaktor Pol.
- Myślę że w trakcie meczu uzyska pan odpowiedź na to pytanie. - odpowiedział cokolwiek enigmatycznie Waldemar Fornalik.
W wielkim skrócie spotkanie wyglądało bardzo przyzwoicie a Przemek w pierwszej połowie nie miał za dużo do roboty.
Remis zero do zera po czterdziestu pięciu minutach nie zadowalał jednak ani kibiców obydwu drużyn, ani trenerów a zwłaszcza zawodników.
W drugiej połowie Wayne Rooney zdołał wykiwać polskich obrońców, czego skutkiem był gol w siedemdziesiątej minucie.
Wasyl zaklął szpetnie kopiąc korkiem w murawę, odrywajac przy tym kawał trawy.
- Ruszcie się kurwa!- ryczał na wszystkich.
Fornalik usiadł zrezygnowany na ławce trenerskiej układając już w myślach przemowę dymisyjną.
W osiemdziesiątej minucie Ashley wślizgiem ostro wjechał w pędzącego z piłką Roberta Lewandowskiego, który wzbił się w powietrze a potem upadł niczym szmaciana lalka tłukąc sobie boleśnie bok. Sędzia natychmiast wyrzucił Anglika z boiska dyktując rzut karny dla Polaków. Kibice Polscy z ekscytacją podeszli do tej informacji zamierając w geście oczekiwania gdy kapitan Błaszczykowski szykował się do oddania strzału.
Celnie wbił futbolówkę w lewy róg nie dając szansy Joe Hartowi, który nie spodziewał się, rzutu w tę stronę.
Kibice na stadionie krzyknęli, krzyczeli wszyscy oglądający mecz przed telewizorami. Weronika oglądała mecz w domu wyciszając krzyki podnieconego Włodzimierza Szpakowskiego. Mała spała smacznie nakarmiona, ubrana w biało-czerwone śpioszki z numerem 1 i nazwiskiem Tytoń.
Dziewczynka była jeszcze za malutka żeby mogła jechać z mamą do Anglii a Weronika nie chciała zostawiać jej w Amsterdamie i samej jechać. Wspierała Przemka i chłopaków przed telewizorem.
Na stadionie była jednak Alona ubrana w biało- czerwone barwy zasiadając razem z Ewą Piszczek i dziewczyną Kuby- Agatą.
Agata była siostrą ambasadora Polski w Holandii a z Kubą spotkała się równy rok temu na lotnisku. Ponownie zobaczyli się na przyjęciu "polskiego Ajaxu" w ambasadzie a potem wszystko potoczyło się już z górki. Błaszczykowski zakochał się bez pamięci w uroczej blondynce, która jako jedyna potrafiła przemówić mu do rozsądku.
Lewy jeszcze podczas wykonywania karnego został zniesiony z boiska przez sanitariuszy a na jego miejsce wszedł Arek Milik, grający na co dzień w Bundeslidze.
W dziewięćdziesiątej minucie na tablicy wyświetliło się cztery minuty doliczonego czasu. Polacy podniesieni na duchy karnym Kuby, postanowili jeszcze raz zaatakować bramkę Harta.
W dziewięćdziesiątej trzeciej minucie  ruszyli na połowę Anglików, próbując rozproszyć Anglików.   Szpakowski krzyczał, że na polskie połowie zostało już tylko powietrze a reszta przeprowadzała najważniejszą akcję swojego życia. Obraniak podał do Milika, który źle przyjął a piłka odbijając się trafiła  w nadbiegającego Przemka Tytonia który wybił biodrem wprost pod nogi niepilnowanego Wasyla. Marcin podziękował w duchu na tę życiową szansę i huknął z całej siły nad głową Harta.
Piłka wpadła do siatki a zaraz po niej sędzia gwizdkiem zakończył spotkanie.
Wasyl w geście euforii wypruł w stronę sektora gdzie siedziały rodziny piłkarzy i w porywie radości zdarł z siebie koszulkę odsłaniając biały podkoszulek na którym czarnym tuszem wypisano "Wyjdź za mnie Alona!". Operatorzy kamer najechali na Wasyla tak, że każdy mógł przeczytać co widnieje na koszulce polskiego stopera.
Alona wpatrywała się to w telebim to w swojego chłopaka. Wybiegła z trybun wprost na murawę rzucając się w ramiona Marcina.
- Wyjdę za ciebie! Konkretnie, kompletnie jesteś wariatem ale się zgadzam!- pocałowała go namiętnie na oczach kilkudziesięciu tysięcy kibiców i wielomilionowej publiczności przed telewizorami.
Wasyl czuł się niczym werther's original, zdołał ograć Anglię i zaręczyć się z najwspanialszą kobietą na świecie. Wszystkie media okrzyknęły go bohaterem narodowym a ci, którzy uważali go za starego i niepotrzebnego drużynie ugryźli się w języki.
Jedynym, który znalazł w tej sytuacji minus był Jan Tomaszewski. Eks bramkarz oraz zagorzały prawicowiec podobno wypowiedział takie słowa.
" Nie po to tyle lat walczyliśmy z rusyfikacją, żeby teraz jeden z naszych orłów brał za żonę Rosjankę".

31 grudzień 2013 rok
   Sylwester tego roku zapowiadał się wyjątkowo hucznie bo na ten dzień wyznaczono datę ślubu Przemka i Weroniki.
Ceremoniał miała odbyć się w katedrze św Jana Chrzciciela w rodzinnym mieście panny młodej- Wrocławiu, po czym goście zostali zaproszeni do jednego z hoteli w Śródmieściu.
Weronika stała przed dużym lustrem w sypialni swoich rodziców a babcie Jekaterina i Antonina poprawiały jej sukienkę.
Po czterech miesiącach od porodu nadal była uroczo zaokrąglona ale cała promieniała szczęściem, że nareszcie będzie żoną miłości swojego życia. Miała na sobie kremową sukienkę przepasaną w talii złotą szarfą. Starannie upięte włosy zdobiła pojedyncza kremowa róża identyczna jak te wykorzystane do ślubnej wiązanki.
Babcie miały na sobie gustowne kostiumy  a druhny zwiewne, srebrzyste sukienki przepasane szmaragdowymi szarfami. Mała Natalka spoczywała w ramionach swojej większej odpowiedniczki, przybrana siostra Weroniki również nosiła to imię, podobnie jak nieżyjąca już babcia Przemka. Mama Tytonia, Anna rozmawiała przyciszonym głosem z przybraną matką Weroniki.
- Wyglądasz prześlicznie!- do pokoju wsunęła się Alona biorąc od Natalii dziecko.
- Natka, Natusia...- zagruchała do niej.- Jesteś najśliczniejsza na świecie.
-  Cały czas mam wrażenie że Alona mówi do mnie.- ciemnowłosa Kellerówna uśmiechnęła się do jasnowłosej siostry.
- Przemka babcia miała tak na imię a poza tym zawsze mi się podobało i ciesze się, że mam dwie Natalki.- uścisnęła serdecznie siostrę.- Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna.
- Ty dla mnie też...
Dziewczyna Kuby Agata, wraz z żoną Piszczka, Ewą zapinały kwiat w butonierce wiercącego się Przemka.
Łukasz kręcił wszystko swoją kamerą a Kuba bawił się nową lustrzanką.
- Uśmiech Wasylku!- pstryknął zdjęcie oślepiając stopera fleszem.
- Popstrykaj sobie Przemka.- mruknął Marcin. Od rana był jakiś poddenerwowany i niespokojny, tak jakby co najmniej sam miał zaraz się żenić.
Przemek natomiast był niezwykle wyluzowany, uśmiechał się do swojego przystojnego oblicza w lustrze.
Chłopcy powydurniali się jeszcze trochę poganiani przez druhny a potem państwo młodzi spotkali się w czarnej Wołdze, która miała zawieść ich do kościoła.
Żeby ożywić trochę samochód, do prawego lusterka przymocowano kolorowe balony napompowane helem.
- Za chwilę będziesz moja na zawsze.- Przemek pochylił się żeby pocałować Weronikę.
- Ja już od dawna jestem twoja panie Tytoń.- zachichotała panna młoda.
W kościele udali się w towarzystwie Alony i Wasyla do zachrysti w której podpisali dokumenty do ślubu konkordatowego a potem uśmiechając się do siebie przeszli zaśnieżonym chodnikiem wprost do drzwi wejściowych.
Organista uderzył w organy, podczas gdy młoda para sunęła krokiem spacerowym po wyłożonym na tę okazję czerwonym chodniku. Usiedli na przybranych kwiatami krzesłach a zaraz za nimi świadkowie.
Ceremonia przebiegała gładko, ksiądz z namaszczeniem prowadził mszę świętą, babcie i matki płakały a druhny uśmiechały się rozmarzone. Przemek odziany w czarny smoking i ciemny płaszcz spoglądał zakochanym wzrokiem na kobietę,której zaraz będzie ślubował wierność aż do smierci.
Kapłan właśnie rozpływał się nad zaletami narzeczonych, gdy drzwi do świątyni otworzyły się z hukiem a w progu pojawił się Aleksy Hoffman.
- Koniec ślubu!- wystrzelił w powietrze z pistoletu.
Goście krzyknęli  chowając się za ławkami, Przemek z Wasylem zasłonili Alonę i Weronikę.
Hoffman był ubrany w jasne jeansy uwalone błotem i krwią. Jasne włosy niegdyś starannie ostrzyżone i wymodelowane teraz zwisały w tłustych strąkach. Na zawsze nienagannie ogolonej twarzy widniał kilkudniowy zarost a przekrwione oczy patrzyły nienawistnie.
- Młody człowieku co to ma znaczyć?- duchowny postanowił przemówić.
- Stul pysk klecho!- zapiszczał Hoffman.- Ta wywłoka mnie zostawiła dla nic nieznaczącego bramkarzyny! Zrobiła sobie z nim bachora a teraz chce wyjść za niego! Nie powiem, że po moim trupie bo oboje pójdą w piach! - ruszył do przodu nie zauważając że z środkowej ławki wypada Robert Lewandowski podcinając mu nogi. Zaraz za nim skoczył Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski obezwładniając szaleńca.
- Koniec zabawy.- Kuba przygrzmocił Hoffmanowi ku ogólnemu zaskoczeniu i co tu dużo ukrywać radości zebranych.
- Zawsze chciałem to zrobić.- rzekł kapitan reprezentacji do swoich kolegów.- Kontynuujcie my zabierzemy tego pana...- misiaczki wyprowadziły pokrzykującego Aleksego, który poprzysiągł zemstę wszystkim zebranym.
Kilka minut później dzielne trio oddało niedoszłego mordercę w ręce policji. Jak później się okazało, wnuk słynnego reżysera dostał wyrok za szantaż, usiłowanie zabójstwa i pomoc w praniu brudnych pieniędzy amsterdamskiej mafii narkotykowej.
Ślub mógł byc kontynuowany.
- Ja Przemysław biorę sobie ciebie Weroniko za żonę i ślubuję ci: miłość, wierność oraz uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci....- wyrecytował bramkarz.
- Ja Weronika biorę sobie ciebie Przemysławie za męża i ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci....- w oczach Weroniki zalśniły łzy szczęścia.
Państwo młodzi wsunęli sobie na palce palce platynowe obrączki.
- Weroniko, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności...
- Przemysławie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności...
Kapłan uśmiechnąwszy się dobrotliwie pobłogosławił państwa młodych.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez was zawarte ja powagą kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
-Amen- załkała jedna z ciotek Przemka.
Kościelny machnął ręką na organistę, który gromko odegrał marsza weselnego przy którego dźwiękach młodzi państwo Tytoń wyszli z katedry wprost w wirujące płatki śniegu, ozdabiające Wrocław w ten ostatni dzień 2013 roku.
W powietrzu zalśniły złote jednogroszówki, które miały symbolizować ich wspólne, szczęśliwe oraz dostatnie życie.
- Kocham cię!- Przemek pocałował Weronikę przytulając ją mocno do siebie.
- Ja ciebie też kocham!- odpowiedziała mu uszczęśliwiona...

                                                                      Epilog
25 lat później- 21 maj 2038r.

    Reprezentacja Polski szykowała się do Mistrzostw Europy pod czujnym okiem selekcjonera, pięćdziesięcioośmioletniego Marcina Wasilewskiego. Trener Wasilewski, prywatnie szczęśliwy i spełniony ojciec na boisku był silnym przywódcą, ale też dobrym wujkiem który podchodzi do każdego zawodnika z dużym zainteresowaniem i zaufaniem.
Nawet największe gagatki  i cwaniaczki siedzą cichutko jak trusie, gdy przemawia trener.
Selekcjoner Wasilewski podszedł do ćwiczących na drugiej połowie bramkarzy, których ćwiczenia prowadził jego wieloletni przyjaciel Przemysław Tytoń.
Czas nie oszczędził ich obu, malując na ich twarzach zmarszczki oraz posrebrzając ich skronie. Nie popadli też w modną w ich wieku wymianę żon na młodsze modele, będąc wiernymi przez ćwierć wieku swoim zaślubionym małżonkom.
Przemysław z Weroniką oprócz Natalii doczekał się także bliźniaków Janka i Igora, którzy podobnie jak ojciec wybrali kariery sportowe. Dwudziestotrzyletni Igor właśnie ćwiczył pod okiem ojca i wuja, podczas gdy jego lustrzane odbicie przebywało w chwili obecnej na zgrupowaniu siatkarskiej kadry w Spale.
Obaj młodzianowie mierzący dwa metry byli ważnymi elementami swoich drużyn.
Natalia w tamtym roku skończyła łódzką filmówkę na wydziale reżyserii, pracując teraz nad dokumentem o Sankt Petersburgu.
Państwo Wasilewscy mieli dwójkę dzieci rówieśnika bliźniaków Maksymiliana, napastnika polskiej reprezentacji oraz osiemnastoletnią Lenę, uczennicę liceum.
Żony trenerów otworzyły teatr musicalowy w rodzinnym mieście Wasyla, Krakowie prowadząc go z sukcesami od dziesięciu lat.
- Jak tam Jasiek?- Wasyl podszedł do najlepszego przyjaciela wypytując o swojego chrześnika, który jako jedyny męski potomek rodzin Wasilewskich i Tytoniów wybrał karierę siatkarską.
- Trenuje ostro. Ignaczak nie daje im wytchnienia, ale to dobry facet i znakomity trener. Myślę, że Liga Światowa i Olimpiada jest ich.- odpowiedział Przemysław.- Igor rzucaj się mniej agresywnie, popatrz jak robi to Adam. - upomniał syna.
- Nadal  tak wszystko dokumentuje jak ćwierć wieku temu? Muszę ci się przyznać, że byłem fanem jego cyklu "Igłą szyte".
- A kto nie był? Teraz dokumentuje jego syn Sebastian też jest libero.
- Rodzinne. Słuchaj za tydzień wyjeżdżamy do Lizbony bo mamy tę przyjemność otwierać Euro z Portugalczykami w tym czasie Jasiu nie będzie grał w Rzymie?
- Będzie ale umówiliśmy się z Weroniką że ona pojedzie wspierać Janka a ja z racji zawodu i funcji drugiego z rodziców jestem wtedy z wami w Portugalii.
- Ja nie mam takich problemów mój Maksio jest jeden, ale straszny z niego raptus muszę nad nim zapanować żeby nie zaczął gwiazdorzyć. A miałem się pytać czy Natka przyjedzie z Pitra na mecze?
- Natalia leci do Rzymu ma pretekst żeby spotkać się z tym młodym Bartmanem. - mruknął Tytoń.
- Szykuj się na bycie dziadkiem.- zachichotał Wasilewski.- Będziesz pchał wózek i śpiewał piosenki.
- Czyś ty oszalał? Ona ma dopiero dwadzieścia pięć lat! Kariera przed nią a ten cały Michał Bartman to jest bawidamek i cwaniaczek.
Wasyl spojrzał na wzburzonego Tytonia nie mogąc się powstrzymać od podrażnienia starego kumpla.
- Daj spokój bardzo fajny chłopak, może trochę narwany ale to chyba przeszło w genach. Pamiętasz ten bal sportowców w 2014 po tym jak zajęliśmy trzecie miejsce w Brazylii? Jak się spiliśmy razem ze Zbychem i wylądowaliśmy w pociągu do Gdyni? Alona do tej pory mi to wypomina, że będąc w ciąży z Maksem musiała po nas jechać.
- Pamiętam i właśnie dlatego mam takie obiekcje.- mruknął trener bramkarzy.
Na murawę wbiegła osiemnastoletnia brunetka w krótkich szortach, koszulce z numerem 1 i białych tenisówkach. Podbiegła wprost do robiącego sobie przerwę Igora Tytonia całując go prosto w usta.
Wasyl zobaczywszy ten obrazek zagotował się w środku jak czajnik postawiony na dużym gazie.
- Tytoń do mnie!- ryknął niczym ranny niedźwiedź.- Co to za całusy z moją córką na treningu! Lena powinnaś być teraz w szkole jest...- spojrzał na zegarek.
- Szesnasta trzydzieści tatku a ja jestem po zajęciach. - pocałowała ojca w policzek uśmiechając się do swojego chrzestnego.- Witaj wujku.
- Ja się kategorycznie nie zgadzam...- zaczął Wasyl
- Oj tato ja mam osiemnaście lat i chcę się pożegnać z Igorem, niby kiedy mam to zrobić, skoro jutro lecicie do Austrii? Porywam go na dziesięć minut wujaszku.- mrugnęła do ubawionego Tytonia.
- I co Wasylku?- zakpił Tytoń. - Czekam aż wytkniesz mi, że Igor ma ojca imprezowicza i dlatego nie nadaje się dla Leny. - trener bramkarzy poruszył zabawnie brwiami czekając na ripostę ze strony przyjaciela.
- Ech...- machnął ręką Wasilewski biegnąc w stronę kadrowiczów, oraz pokrzykując na nich żeby zabrali się do roboty.
 Tytoń wzruszył ramionami uśmiechając się szeroko.
                                                               *Koniec*

______________________________________________________________________
Nadeszła pora pożegnania się z Tytkiem, Werą , Aloną, Wasylem i misiaczkami.
Było to drugie pisane przeze mnie opowiadanie, więc mam do niego wielki sentyment. 

Dziękuję Wam za to, że byłyście ze mną i moimi bohaterami przez pięć miesięcy tworzenia Uzależnionej :) Za każdy komentarz i miłe słowo dziękuję stokrotnie!
Mam nadzieję, że nie zawiodłam Waszych oczekiwań.
Zapraszam Was serdecznie pierwszy odział "Ja, Tytek i Werther's original"- http://ja-tytek-i-werthersy.blogspot.com opowiadanie będzie inne, ale mam nadzieję, że i ono dostarczy Wam przyjemnych wrażeń. :D

Jeszcze raz dziękuję! 
 Na pożegnanie zaśpiewają Tytek i Wasyl :) 
                                 Pozdrawiam serdecznie Fiolka :*

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 23


    Trener de Boer cudem zgodził się na urlop dla Przemka i Wasyla,a głównym powodem jego decyzji była Alona, której opiekun Ajaxu nie potrafił odmówić. Frank sam posiadał żonę i dzieci, więc potrafił wyobrazić sobie co przeżywał Przemek i jak wstrząsnęła nim wiadomość o przyszłym rodzicielstwie.

   Tymczasem w Petersburgu czas upływał w oczekiwaniu na zielone światło od położnika Weroniki, który miał oszacować kiedy dziewczyna będzie mogła podróżować. Dwa dni po Przemku do Rosji przybyli rodzice Wery. Jej ojciec posiadał wizę rosyjską, bo jego drużyna kilka razy rozgrywała mecze z zespołami z Dumy, a mamie konsulat poszedł na rękę.
Babcia Jekaterina była w siódmym niebie mając w  mieszkaniu tylu gości i każdemu z nich mogąc dogodzić oraz sprawić żeby poczuł się u niej jak w domu.  Wasyl i Alona zamieszkali w jednym pokoju, po sąsiedzku Przemek wprowadził się do Wery a rodzice zajęli ostatnią wolną sypialnię.
Jekaterina od razu znalazła wspólny język z Marcinem, lubili bowiem oboje wypić kieliszeczek koniaczku( niekiedy i całą butelkę) i rozegrać partyjkę pokera.
Weronika której spadły z ramion prawie wszystkie zmartwienia piękniała w oczach i w końcu przypominała radosną matkę oczekującą potomka w otoczeniu kochającej rodziny. Tytoń nie odstępował jej na krok dogadzając we wszystkim do spółki z mamą Agatą i babcią Jekateriną. Wasyl w końcu odetchnął z ulgą. Wrócił dawny Przemek, on sam poznał rodzinę swojej ukochanej Rosjanki, a za tydzień miał wrócić na treningi bez obawy, że jego ulubiony golkiper zrobi sobie krzywdę.
- Skarbie jutro wracamy do domu i od razu umawiam cię na wizytę u nowego położnika. - Przemek masował stopy Wery osłonięte kolorowymi skarpetkami.
Rodzice dziewczyny korzystając z okazji pojechali pozwiedzać Petersburg a babcia Jekaterina wyszła do restauracji z przyjaciółkami.
- Ja nie jestem inwalidką kochanie. Umiem zadzwonić do lekarza i umówić się na wizytę - odpowiedziała łagodnie dziewczyna.
Alona dostała ataku śmiechu a Wasyl wykorzystał fakt, iż wrócił stary poczciwy Tytoń., aby się z niego trochę ponabijać,  wiedząc, że przynajmniej teraz nie strzeli emo focha i nie zamknie się w kiblu z flaszką.
- Wera nie przejmuj się, Przemulek zrobi za ciebie wszystko. Dałbym głowę, że przekupi lekarzy żeby to on mógł urodzić.- zarechotał złośliwie Wasilewski. Alona trąciła go łokciem pod żebra. - No co?- zjeżył się stoper.
- Zobaczymy jak to ty będziesz miał zostać ojcem Wasilewski...- odparował mu bramkarz.
Wasyla zatkało.
Jeszcze nie rozmawiał z Aloną o wspólnej przyszłości. Nie żeby nie planował być z nią, aż ona nie stwierdzi, że ma go dość. Czyli nigdy!
Ale z drugiej strony dziecko to poważny krok do przodu a on nawet nie napomknął Alonie o małżeństwie i kompletnie, konkretnie nie wiedział jak ona zapatruje się na tę sprawę.
Nie chciał paść na kolana jak kretyn i zostać odrzucony, nie przez tę kobietę, która jako jedyna mąciła mu wzrok i przez nią tracił oddech. Reszta była osnuta mgiełką pikanterii, tak, że na samą myśl czerwienił się jak nastolatek na pierwszej randce.
Alona również pomyślała o tym samym. Chciałaby zostać mamą, oraz żeby Wasyl zwariował na punkcie ich potomka. Nie musiałby głupieć tak jak Przemek, na którego ojcostwo spadło jak grom z jasnego nieba, ale mógłby być przyjemnie zaaferowany.

Następnego dnia...

    Babcia Jekaterina wyprzytulawszy wszystkich pozwoliła im odlecieć do swoich domów. Alona, Wasyl, Wera i Przemek udali się do Amsterdamu, rodzice Weroniki do Wrocławia. Agata Keller obiecała córce, że zjawi się gdy tylko córka będzie ją potrzebowała. Adam był bardziej powściągliwy w okazywaniu uczuć, ale odbył z Przemkiem męską rozmowę na temat przyszłości. Tytoń obiecał Kellerowi, że będzie dbał o córkę i nienarodzoną wnuczkę i strzegł Werę przed Aleksym.
Weronika zaraz po przylocie położyła się do łóżka, Alona i Wasyl pojechali do domu stopera. Przemek krzątał się po kuchni doglądając zapiekanki rumieniącej się w piekarniku. Stół w jadalni nakrył najlepszym obrusem na środku zaś ułożył bukiet czerwonych tulipanów z pobliskiej kwiaciarni oraz szklany świecznik.
Na półkach i parapetach skrzyły się małe świeczuszki a w pomieszczeniu roznosił się zapach warzyw i jagnięciny dolatujący z piekarnika.
Weronika przebudziła się w momencie gdy mała Tytoniówna waliła nóżkami w jej pęcherz. Przeczesała włosy, narzuciła na siebie kwiecisty peniuar i poszła sprawdzić gdzie podziewa się jej amant.
Przemek stał na środku salonu z bukietem tulipanów w jednej ręce i czarnym, aksamitnym pudełeczkiem w drugiej. Włożył na siebie odświętną białą koszulę i czarne spodnie od garnituru. Dziewczyna zaniemówiła, podeszła bliżej od razu czując zapach jego perfum od Armaniego.
- Wylałeś na siebie pół buteleczki?- zapytała stając na palcach żeby pocałować go w usta.
- Tylko dwa psiknięcia, nie wiedziałam że są takie mocne. Drażni cię to kochanie?- zapytał zakłopotany.
- Oj Przemek ja się z ciebie nabijam...- puściła mu oczko.- Wyglądasz jak milion dolarów.
Tytoń mile połechtany postanowił wdrożyć w życie swój plan. Ukląkł na jedno kolano wystawiając rękę z pudełeczkiem w stronę Weroniki.
- Weroniko czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?- zapytał jednym tchem.
Przez chwilę nerwowo machał bukietem, gdyż ten uniemożliwiał mu otworzenie pudełka i pokazanie przyszłej narzeczonej jego zawartości.
Dziewczyna zachichotała, wyciągnęła mu z ręki kwiaty, aby mógł zaprezentować jej pierścionek.
Na satynowej poduszeczce błyszczał pojedynczy żółty szafir w otoczeniu malutkich brylancików a całość została misternie wkomponowana w platynową obrączkę.
Weronika zaniemówiła w jej jasnych oczach błysnęły łzy.
- Tak, wyjdę za ciebie.- odpowiedziała cokolwiek płaczliwie.
Tytoń poderwał się do góry, wyciągnął pierścionek i włożył na serdeczny palec u jej prawej ręki, którą upierścieniwszy ucałował z uczuciem. Potem przytulił narzeczoną do siebie pieczętując zaręczyny namiętnym pocałunkiem.
Tymczasem Wasyl walczył z krawatem. Lodówka świeciła pustkami, a jemu i Alonie nie chciało się iść na zakupy i robić kolacji. Postanowili przejechać się do centrum i tam spożyć kolację w ulubionym lokalu Alony.
Kobieta weszła do sypialni w momencie gdy stoper po raz wtóry próbował zawiązać węzeł, a wychodziły mu przeróżne kombinacje, od stryczka zacząwszy, a skończywszy na węźle marynarskim.
- Daj to.- w dwóch szybkich ruchach zawiązała elegancki węzeł.
- Dziękuję ci kochanie, co ja bym bez ciebie zrobił?
- Zginąłbyś marnie tygrysku.- pocałowała go w usta.
Godzinę później oboje siedzieli w lokalu o nazwie "U Włocha", gdzie szef kuchni podawał specjały włoskiej kuchni oraz przepyszne sycylijskie wino.
Wasyl zarezerwował stolik w rogu sali za filarem, tak żeby nie byli widoczni z dali. Był znany w Holandii i zawsze ktoś chciał od niego autografy, które zawsze chętnie dawał ale dzisiaj nie miał na to ani siły ani ochoty.
Kelner  przyjął zamówienie i szybko pojawił się z powrotem z butelką wina i dwoma kieliszkami. Zapalił świeczkę na środku stolika, rozlał wino i ulotnił się niczym duch.
Para stuknęła się kieliszkami racząc się wybornym trunkiem.
Przy najbliższym stoliku ktoś żywiołowo rozmawiał o procesie znanego finansisty, Wasilewski skądś znał ten głos.
Okazało się, iż jego właścicielem był nie kto inny, jak Aleksy Hoffman. W stoperze zagotowała się złość, miał ochotę od razu podbiec do stolika i wymierzyć temu sukinsynowi to na co zasłużył.
  Powstrzymał się jednak nadludzkim wysiłkiem czekając aż adwokat będzie opuszczał lokal. Na szczęście grupka w której przebywał Hoffman szybko się ulotniła, a on sam wytoczył się z lokalu jako ostatni.
Wasyl przeprosił na chwilę Alonę i wyszedł za adwokatem na skąpaną w mroku uliczkę. Szedł za nim jakiś czas a gdy Aleksy skręcił w nieoświetloną bramę, Wasyl wyrósł przed nim jak góra.
- Co do chuja?- kwiknął zawiany Aleksy.
- Nie poznajesz mnie?- Wasyl przybliżył twarz żeby Hoffman wiedział z kim ma do czynienia.
- A to ty? Co tutaj robisz? Śledzisz mnie? - zapytał podejrzliwie.- Zaraz zadzwonię na policję!- wyłuskał z wewnętrznej kieszeni garnituru najnowszy model iphone'a.
Nie zdążył jednak wykonać połączenia, bo Wasilewski porwał aparat i rozbił go o najbliższy budynek.
- Nie będzie ci potrzebny. - rąbnął go prosto w nos. Adwokat zalał się krwią upadając w potężną kałużę.
- Co ci odjebało? Za co to?- ryczał trzymając się za najprawdopodobniej złamany nos.
- To było za szantażowanie Weroniki!- pochylił się nad Hoffmanem łapiąc go za klapy marynarki, rąbnął nim o ścianę aż ten osunął się po niej do pozycji półsiedzącej. - To było za to, że usiłowałeś spieprzyć jej i Przemkowi życie. - podniósł go jeszcze raz waląc tym razem w brodę na której od razu zaczął kwitnąć siny ślad.
- A to za nakłanianie nielata, żeby dosypał gówna do napoju Przemka. Masz szczęście, że chłopak nie wie kim jesteś, ale zdradziłeś się tym niskim szantażem.
Wasyl górował nad poobijanym Hoffmanem niczym bóg wojny.
- To nie ja!- kwilił Aleksy.
- Stól pysk! - ryknął Wasilewski.- Mam dla ciebie krótki przekaz. Masz raz na zawsze odpierdolić się od Przemka i Weroniki oraz nie waż się lecieć z tym na policję czy do sądu bo mamy wystarczające dowody żeby umoczyć ci dupsko i nie pomoże ci nawet twój znany dziadunio.
- Pierdol się Wasilewski!- odpyskował Hoffman.
Wasyl zirytował się zamachnął się i kopnął Aleksego w dupsko tak, że ten wylądował twarzą w podeszczowej brei z błota.
- To było za mnie, bo zepsułeś mi dzień swoim paskudnym ryjem!-powiedziawszy to wytarł dłonie w chustkę i rzucił nią w Hoffmana oddalając się do restauracji.

______________________________________________________________
No to finiszujemy powoli, jeszcze jeden rozdział i epilog :)
Miłego czytania!

                                                    Pozdrawiam Fiolka :)

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 22

   Weronika leżała w łóżku wpatrując się w motyw kwietny na tapecie. Po nieprzespanej nocy podczas której przewracała się z boku na bok a każde zamknięcie oczu wywoływało atak wspomnień przez co czuła się fatalnie.
Nie sypiała dobrze odkąd zostawiła Przemka szantażowana przez Hoffmana. Ta gnida zaspamowała jej skrzynkę mailami z ostrzeżeniami, żeby nie ośmielała się pokazać w Amsterdamie, inaczej jej kochaś będzie przegranym zerem.
Po każdorazowym przeczytaniu steku wyzwisk pod swoim i Tytonia adresem, trzaskała klapą laptopa trzęsąc się ze złości i niemocy. Dziecko poruszyło się w jej łonie wywołując w niej uczucie szczęścia a zaraz potem jej entuzjazm gasł niczym zdmuchnięta świeca. Maleństwo nie dowie się kim jest jego ojciec. Wera wiedziała, że postępuje źle i kiedyś będzie musiała stanąć przed swoją progeniturą i prosto w oczy powiedzieć, że jego tata nic o nim nie wiedział.
To było straszne...
Dziewczyna odgoniła szybko myśli i wspomnienia, które raniły niczym ostrze noża, chcąc skupić się na pracy i oczekiwaniu na dzieciątko. Podniosła się z łóżka powtarzając w myśli słowa babci Jekateriny..." Po burzy zawsze wychodzi słońce..." Musiała być silna jeśli nie dla siebie to dla maluszka.
Zza ściany słychać było krzątaninę Jekateriny, która szykowała śniadanie w jadalni. Dzisiejszy dzień zapowiadał się słoneczny, wprost idealny na wycieczkę nad Newę. Płynący wartko nurt zawsze ją uspokajał, lubiła też popatrzeć na panoramę Petersburga, który stał się jej nowym domem. Rodzice wiedzieli, że przebywa w Rosji, poprosiła aby nic nie mówili Przemkowi.
Agata zgodziła się, ale nie rozumiała dlaczego córka ukrywa się przed swoim chłopakiem, błagała aby wróciła do Wrocławia. Wera nie powiedziała im o dziecku, na pewno ojciec przyjechałby po nią i w złości wygadał wszystko Przemkowi.
Jekaterina przygotowała śniadanie, którym nie pogardziłby nawet sam car, gdyby jeszcze żył. Na talerzyku pyszniła się świeżo usmażona jajecznica, a w małych miseczkach leżały  owoce zalane jogurtem z dodatkiem miodu. Do tego wszystko można było zagryźć świeżym pieczywem, po które babcia Alony schodziła do pobliskiej piekarni.
- Dzień dobry dziecinko. - uśmiechnęła się ciepło do stojącej w progu Weroniki.
- Dzień dobry babciu.- Wera próbowała się uśmiechnąć.
Jekaterina spojrzała na nią z troską i niepokojem. Młoda Polka wyglądała słabowicie i była niemiłosiernie chuda, pomimo tego, że nosiła dziecko. Sweter wisiał na jej szczupłych ramionach a włosy które niegdyś falami opadały na jej ramiona i plecy, teraz ledwo wiązała w kitkę.
- Wyglądasz strasznie skarbeńku czy ty się nie przepracowujesz w teatrze? Pamiętaj, że jesteś w piątym miesiącu ciąży musisz o siebie dbać.
- Wiem. Robię wszystko co w mojej mocy, żeby maleństwo urodziło się zdrowe.- pogłaskała czule swój odstający brzuszek. Nosiła obszerne rzeczy, także mało kto domyślał się że jest w ciąży. Była tak drobna i wymizerowana, że każdego na jej widok ogarniała trwoga.
Jekaterina chodziła do ginekologa razem ze swoją podopieczną. Lekarz od razu wykrył konflikt serologiczny przygotowując Weronikę na fakt, iż po porodzie będzie musiała przyjąć zastrzyki z immunoglobiną. Do tego dochodziła silna anemia.  Oprócz specjalnej diety wysokokalorycznej musiała połykać pudło witamin i dużo wypoczywać. O ile Jekaterina zmuszała ją do regularnego jedzenia o tyle wołami nie potrafiła odciągnąć Weroniki od pracy.
Dziewczyna nie potrafiła wypoczywać, mało spała i dużo płakała przeważnie w nocy, gdy myślała że nikt jej nie usłyszy.
- Powinnaś odpoczywać. Dzwoniłam dzisiaj do Igora i kazałam dać ci wolne na cały weekend.- oświadczyła z mocą starsza pani. - Poza tym nie możesz nadwrężać nogi, dopiero niedawno wróciła ci pełna sprawność. Pamiętasz co mówił doktor Żewłakow? Masz się oszczędzać, bo po ciąży czeka cię jeszcze jedna operacja.
- Ale babciu ja muszę...
Jekaterina uniosła rękę przerywając dziewczynie.
- Nie babciuj mi tutaj. Obiecałam Alonce, że się tobą zaopiekuję! Skoro sama o siebie nie dbasz to ja o ciebie zadbam!
Wera zamilkła, z Jekateriną Romanowną Sokołowską nie da się dyskutować. Gdy coś postanowiła to tak musiało być.
Dziewczyna zjadła grzecznie śniadanie popijając słodką herbatą z samowaru. Gdy chwilę odsapnęła a maluch przestał figlować, podniosła się od stołu. Wtedy przed jej oczami śmignęła złocista łuna a potem świat począł drżeć i rozmazywać się.
Upadła na dywan przewracając krzesło na którym usiłowała się podtrzymać.
Jekaterina przeżegnała się i z krzykiem poczęła wołać sąsiadkę z dołu, wystukując przy okazji numer na pogotowie...

Kilka godzin później Amsterdam...

   Wasyl i Alona przejechali Amsterdam z szybkością kierowców rajdowych przy okazji zaliczając mandat za ścianie podwójnej ciągłej przy wymijaniu.
Stoper zaklął szpetnie biorąc na siebie 500 euro grzywny, po czym ruszył uważając aby mundurowi nie zauważyli że znowu ma zamiar złamać kilka przepisów.
Alona dzwoniła na lotnisko błagając wszystkie bóstwa aby można było ich wepchnąć do samolotu.
Sympatyczna pracownica oświadczyła, że akurat zwolniły się miejsca na lot do Petersburga za cztery godziny.
Rosjanka podziękowała w myślach bożej opatrzności i powoli przygotowywała się na rozmowę z Przemkiem.
- Nie wiem jak ja mu to powiem...- jęknęła gdy Wasyl z brawurą kierowcy karetki parkował przed posesją Tytonia.
- Po angielsku, niderlandzku albo polsku kochanie.- spojrzał nieco złośliwie na swoją ukochaną.
Alona nie poczuła się podniesiona na duchy, spojrzała tylko na niego ze strachem w ciemnych oczach. Marcin wysiadł z samochodu okrążając go by otworzyć drzwi Alonie. Bez słowa przytulił ją do swojej szerokiej piersi, gładząc delikatnie jej plecy.
- Będzie dobrze kochanie.- ucałował ją w czubek głowy.
Drzwi do domu Tytonia jak zwykle nie były zamknięte. Właściciel siedział w salonie czytając 50 twarzy Greya, niedawno wydany porno-romans napalonej fanki Zmierzchu. Wasyl widząc lekturę kolegi pilnował się aby nie podejść do najbliższej ściany i nie walnąć w nią głową. Miał cichą nadzieję, że Weronika wróci do jego przyjaciela i  zrobi z niego na powrót normalnego człowieka, jakim kiedyś był.
- Dobry!- ryknął donośnie Wasyl.
Tytoń podniósł wzrok znad książki zaszczycając ich kwaśną miną.
- Czego?! - odezwał się mało sympatycznie.
- Może milej misiaczku?- zapytał wkurwiony Marcin- Co to za gówno czytasz?- wyrwał mu książkę z dłoni wyrzucając ją przez okno balkonowe.
Tytoń zerwał się z kanapy, jeszcze chwila a gotów był rzucić się na Wasyla.
- Spokój!- krzyknęła Alona. - Siadajcie obaj!
Mężczyźni niczym karne psy usiedli obok siebie, obaj wpatrywali się w Rosjankę w napięciu.
- Przemek. Wiem, że po tym co powiem masz prawo znienawidzić mnie do końca życia, ale muszę ci to wyznać. - spojrzała na Marcina, który skinieniem głowy dodał jej otuchy.
Tytoń nie wiedząc co się dzieje patrzył na nią zaciekawiony i zdezorientowany.
- Co mi chcesz powiedzieć?
- Wiem gdzie jest Weronika.- odpowiedziała Alona.
Na twarzy bramkarza wykwitło zdziwienie a potem nagle pobladł.
- Gdzie ona jest?- odpowiedział głucho. Tak jakby ta informacja nie wzbudziła w nim  żadnych emocji. Z zewnątrz zachowywał pozorny spokój a w środku gotował się ze złości.
- Jest u mojej babci w Petersburgu. Powiem ci szczerze, że gdyby nie okoliczności nigdy nie powiedziałabym ci prawdy. Przysięgłam Weronice, że utrzymam jej sekret w tajemnicy.
Gdy Przemek nie odpowiadał dalej kontynuowała swoją wypowiedź.
- Gdy wyjechaliście do Hiszpanii Weronikę odwiedził Aleksy. To on stał za przekupstwem tego chłopca, który dosypywał ci świństwo do napoju izotonicznego. Zaszantażował Werę, że jeśli od ciebie nie odejdzie to on zniszczy twoją karierę.
- Dlaczego nic mi nie powiedziała?- Tytoń spojrzał na Rosjankę blady a jego oczy puste i bez życia przez ostatnie miesiące zaczęły odsłaniać targające nim emocje.
- Nie mogła, chciała cię chronić! Przemek przyjechaliśmy tutaj ponieważ musisz z nami jechać do Petersburga!
- Po co?
- Weronika leży w szpitalu. - Alona spojrzała na Przemka w którego oczach zaczęły wzbierać łzy. Dorosły facet płakał jak małe dziecko. - Ona jest z tobą w ciąży i może stracić dziecko!- odpowiedziała mocno.
Tytoń zerwał się z kanapy potykając się stolik. Rzucił się do przedpokoju łapiąc kurtkę leżącą na komodzie. Czuł jakby Alona w tym momencie zdzieliła go obuchem w głowę. Zalała go fala uczuć... troski, miłości i piekielnego strachu.
- Jezus Maria!-ryczał w korytarzu.- Ruszcie się! Musimy do niej lecieć.
Wasyl wygrzebał z szuflady paszport i portfel przyjaciela podczas gdy Alona zapakowała mu podręczny bagaż.
Przemek krążył po salonie niczym ranny tygrys zamknięty w klatce.
Droga na lotnisko, oczekiwanie na samolot i sam lot całej trójce dłużyły się niemiłosiernie. Wasyl siedział poddenerwowany, Alona ściskała nerwowo jego dłoń a Przemek dusił wszystko w sobie.
Boże kochany- rzekł w myślach.- Nie pozwól żeby stało się coś złego ani Weronice ani ich dziecku!
Dziecko...Jak to możliwe, że w ułamku sekundy spadła na niego nieogarnięta siła miłości do tej nienarodzonej jeszcze istotki.
Pragnął być teraz przy Weronice, ściskać jej dłoń i dodawać otuchy.
Potrzebowała go a on potrzebował jej.

Kilka godzin później...

   Weronika leżała na szpitalnym łóżku blada i wymizerowana, pielęgniarka ubrała ją w zielonkawą, szpitalną koszulę a włosy uczesała w schludny warkocz.
Powodem omdlenia był niedobór żelaza, które teraz zostało podane w formie kroplówki. Starszy, lekko szpakowaty mężczyzna z troską zwrócił się do siedzącej obok łóżka babci Jekateriny.
- Wnuczka musi dużo odpoczywać. Poleży przez noc na obserwacji a potem musi ją pani zmusić aby leżała w łóżku. Żadnych spacerów przez najbliższe dni a o pracy może zapomnieć. To jest ciąża wysokiego ryzyka i mówię to z całą powagą. Jeśli nie będzie się oszczędzać malutka nie przeżyje...
Jekaterina przyjęła to ze spokojem.
- Dobrze doktorze. Będę miała na nią oko i nie wypuszczę z łóżka, chociażbym miała ją tam przywiązać.
- Trzymam panią za słowo a teraz proszę mi wybaczyć muszę iść na wieczorny obchód. - powiedziawszy to wyszedł z pokoju niemal bezszelestnie.
Weronika obudziła się z lekkiego snu.
- Babciu? - zapytała Jekaterię.- Czy wszystko ze mną w porządku? Jak dziecko?
- Dobrze dziecinko.- starsza pani poklepała ją czule po ręce, która nie była podłączona do kroplówki. - Musisz dużo odpoczywać i zrezygnować z pracy. Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość.
- Jaką?
- Wiem co będziesz miała, chcesz się dowiedzieć?
- Wiesz?- oczy Wery zrobiły się okrągłe jak spodki. - Bałam się zapytać ostatnim razem, bałam się że nie wytrzymam i powiadomię Przemka. Że będę chciała do niego wrócić.- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy.
- Cichutko, nie płacz skarbie. Malutka na pewno nie chce żeby jej mama była nieszczęśliwa.- utuliła zbolałą dziewczynę dodając jej otuchy.
- Malutka...- ucieszyła się Weronika. - Moja mała kruszynka, moja Natalka.
Natalia to imię ukochanej babci Przemka.

   Tymczasem trójka podróżnych wylądowała na lotnisku.
Przemek wyleciał z budynku gnany miłością i strachem,wpadł na jezdnię łapiąc najbliższą taksówkę. Za nim biegł zdyszany Wasyl i Alona usiłująca wystukać na swoim iphonie numer do babci.
- Halo? Jak ona się czuje? Dobrze? Śpi? Ok babciu będziemy tam za jakieś dwadzieścia minut. - rozłączyła się wsiadając na przód taksówki.
- Dzień dobry.- przywitała się.- Poproszę do szpitala!
Kierowca uśmiechnął się usłużnie ukazując złotego zęba na przodzie. Wcisnął gaz do dechy i płynnie włączył się w ruch uliczny.
Po piętnastu minutach zajechali przed szpital w którym leżała Weronika. Przemek wyleciał jak oszalały, Wasyl zapłacił taksówkarzowi w euro, bo nie zdążyli zamienić waluty a Alona biegła za Przemkiem.
- Gdzie ona jest?!- dopadł na piętro ginekologiczne wywołując zdziwienie na twarzach odwiedzających oraz personelu medycznego.
Babcia Jekaterina podniosła się z krzesła patrząc prosto na młodego bramkarza.
- Ty musisz być Przemek! Widzę to po twoich oczach... Weronika śpi, ale uprzedziłam lekarza że jedzie tutaj jej narzeczony. Możesz wejść leży tutaj.- wskazała salę obok.
Tytoń wsunął się do pomieszczenia.
Jego oczom ukazał się przerażający widok. Jego niegdyś pełna życia ukochana leżała na łóżku przypięta do kroplówki a na jej bladej twarzy widać było potworne zmęczenie.
Przysiadł na łóżku i wziął w swoją dłoń jej drobną rękę. Przez kredowo- biała cerę prześwitywały nitki błękitnych żyłek. Miała rączkę jak kilkuletnie dziecko.
Weronika zbudziła się z chwilowej drzemki czując jak ktoś czule pieści jej rękę. Nie była to delikatna i pomarszczona dłoń babci Jekateriny. Znała skądś ten dotyk.
Otworzyła oczy patrząc wprost w błękitne spojrzenie ukochanego.
Zmienił się przez te pięć miesięcy. Był blady, nieogolony a jego oczy były podkrążone z przemęczenia. Dużo schudł tak, że policzki miał zapadnięte i wymizerowane.
- Przemek...- wychrypiała - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem do ciebie.- odpowiedział a jego serce zalała fala miłości.  Powinien być wściekły i mieć wyrzuty, że porzuciła go na tyle miesięcy.
- Nie możesz!- jęknęła płaczliwie.- Aleksy...ty musisz wrócić do Amsterdamu, on sie nie może dowiedzieć że tutaj przyjechałeś... że wiesz...
- Że wiem o dziecku?- zapytał. - Kiedy miałaś zamiar mi o nim powiedzieć?- zapytał zrozpaczony.
- Ja...nie mogłam...przepraszam.- rozpłakała się a on bez słowa przytulił ją do siebie.
Łkała targana silnymi emocjami, wypłakiwała mu cały ból duszy i ciężar który dźwigała od tylu miesięcy.
- Ciiii nie płacz. Wiem o wszystkim, wiem o szantażu... Nie zostawię cię, słyszysz?!- spojrzał w jej jasne oczy. - Należysz do mnie! Kocham cię wariatko! Kocham cię tak bardzo, że bez ciebie popadłem w obłęd! Popatrz co się ze mną stało? Pozwolisz żeby ta gnida zatriumfowała? Żeby rozdzieliła nas i nasze dziecko? Boże kobieto! Kocham cię tak strasznie!- pocałował ją wkładając w to całe uczucie, tęsknotę samotnych miesięcy. Weronika pozwoliła mu się całować, czując jak do jej ciała wraca siła.
Po chwili oderwali się od siebie.
- Kocham cię Przemek.- przytuliła jego głowę do swojej piersi. Jego dłoń zawędrowała na jej brzuch. Delikatnie dotknął uwypuklenia, czując jak mała nóżka kopie od środka.
- Kopnęło!- podniósł głowę patrząc na dziewczynę z fascynacją.- Kopnęło mnie!
- Kopnęeła- poprawiła go.- To nasza córka Natalia.
- Natalka...- szepnął prze szczęśliwy. Odsunął kołdrę przykładając usta do brzucha Weroniki. - Córeczko słyszysz mnie? To ja tatuś! Jestem przy tobie i będę się tobą opiekował i mamusią też. Kocham cię! - wyszeptał a potem oboje z Werą rozpłakali się ze szczęścia.
_________________________________________________________________
Nie wiem co mogę Wam napisać.
Było ciężko, ale jak to przeczytałam to mnie zamurowało... Smutno, że zbliżamy się do końca, bardzo zżyłam się z bohaterami tego opowiadania. Będzie mi ich bardzo brakować. 

A tymczasem życzę miłego czytania! 
Na pocieszenie wklejam zdjęcie bromansu Wasyla i Tytka :D
Buziaki Fiolka :*

sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 21

                                                          <Music>
Początek maja
Amsterdam

    Minęło cztery miesiące od wyjazdu Weroniki a Przemek nadal nie potrafił otrząsnąć się po tym niespodziewanym rozstaniu. Już nie szalał tak jak to miało miejsce na samym początku, teraz wszystkie emocje zamknął głęboko w sobie. Pielęgnował ból i tęsknotę jak ogrodnik cieplarnianą roślinę w obawie przed niszczycielskim mrozem.
Wznowił treningi zaraz po tym, gdy skończyły mu się racjonalne argumenty do zwolnienia lekarskiego. Inną sprawą było to, że prawie kompletnie stracił pewność siebie i trener Boer przestał na niego stawiać. Od czterech miesięcy żył jak w kokonie odsunięty od świata i jego biegu, obserwując zmagania drużyny z perspektywy ławki rezerwowych.
Sobota od zawsze była dla niego dniem sprzątania i robienia zakupów. Przestał martwić się o takie błahostki i gdyby nie pomoc kolegów i Alony zarósłby brudem i grzybem. Dzień wcześniej wyszorowali jego dom na wysoki połysk, także teraz mógł siedzieć na tarasie i bezmyślnie wpatrywać się w fontannę usytuowaną w ogrodzie sąsiadów. Ich dzieciaki korzystając z pięknej pogody biegały po trawie chlapiąc się wodą z plastikowych pistoletów.
- Dawaj Milan! ochlap Amelię!- krzyczał jeden z rudowłosych bliźniaków, który musiał być Jessem.
Drugi z braci Milan biegł za młodszą o rok siostrzyczką wydając z siebie charakterystyczne dla Indian odgłosy.
Wokoło dzieci biegał labrador Bruno szczekając za każdym razem gdy mała Ami piszczała.
Bramkarz obserwował sielankowy widok nie czując zupełnie nic. Dawniej wesoło pogawędziłby z Lisą, matką dzieciaków która zaprosiłaby go na obiad.
Dzisiaj miał wszystko i wszystkich w przysłowiowej dupie. Wiedział, że zachowuje się jak ostatni wał i gbur, ale nie potrafił otrząsnąć się z tej sytuacji. Wera nie była pierwszą dziewczyną z którą chodził, nie zostawiła go też jako pierwsza. Przed nią była chociażby Isabella.
Po rozstaniu z Izą poczuł lekkie uczucie zranienia i braku zaufania, tak jakby ktoś dziabnął go szpilką. Chwilę bolało, ale szybko przeszedł do porządku dziennego. Z Weroniką było z goła inaczej. Odchodząc wyrwała mu serce a brak jej przy nim odebrał mu chęci do życia. Czuł się jak wepchnięty do szklanego pojemnika bez  powietrza z możliwością obserwowania upływu czasu i ludzi stojących za szkłem.
Wszystko byłoby lepsze od tego wyniszczającego go od środka bólu i uczucia kiedy chce iść dalej ale mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek u drzwi, którego natrętny dźwięk wwiercał mu się w mózg. Z ociąganiem poczłapał do drzwi frontowych otwierając je na oścież. Przed domem stała jego była dziewczyna Isabella van der Meyde patrząc na niego ze współczuciem w błękitnych oczach. Jak zwykle wyglądała olśniewająco w jasnych jeansach, kremowym sweterku i niebotycznie wysokich szpilkach. Blond włosy spływały na jej ramiona i plecy prostymi pasmami, wycieniowanymi ręką fryzjerskiego mistrza.
- Witaj...- podeszła całując go w policzek na powitanie.
Poczuł wokół siebie zapach drogich, dusznych perfum. Idealnie umalowana twarz dziewczyny była tylko kilka centymetrów od jego własnej.
- Co cię do mnie sprowadza?- zapytał cofając się w głąb mieszkania.
Isabella uśmiechnęła się szeroko ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Była piękna i idealna a jednak nie czuł do niej już nic.
Nie chcąc okazać się ostatnim burakiem zaprosił ją do salonu nie czekając aż odpowie na pytanie zniknął w kuchni. Po chwili przyniósł dzbanek z mrożoną herbatą i dwiema szklankami.
- Boisz się mnie?- zapytała Isabella. - Nie czekałeś aż powiem ci dlaczego tutaj przyszłam.- wodziła po szklance idealnie wypielęgnowanym paznokciem pociągniętym krwistoczerwonym lakierem.
- Dlaczego mam się ciebie bać? - odpowiedział na pytanie.
- Nie wiem...- podniosła szklankę do ust powoli napełniając je zimnym napojem. - Może masz jakieś obawy przed spotkaniem ze mną?- zapytała wpatrując się w Tytonia intensywnie.
Przemek spojrzał na nią z brakiem zainteresowania. Zupełnie nie reagował na jej sztuczki, domyślił się po co przyszła.
- Isabello... rozstaliśmy się jakiś czas temu. Nie wiem czego ode mnie oczekujesz i po co przyszłaś?- odpowiedział chłodno.
Dziewczyna podniosła się z fotela z gracją, po czym zaczęła zmierzać ku niemu krokiem dzikiej kotki. Przemek wstał z kanapy a wtedy przysunęła się doń kładąc mu rękę na torsie, drugą wodziła po jego brodzie z kilkudniowym zarostem. Jej palec począł kreślić kontury jego ust.
- Wiesz zawsze uważałam, że masz seksowne usta. Kiedy cię ujrzałam na tym bankiecie to od razu miałam ochotę żeby wzięły moje wargi w posiadanie.- powiedziawszy to pocałowała go obejmując mocno w pasie.
Tytoń nie zareagował, stał nie dotykając jej ale pozwalał się całować. Po kilku chwilach jakby coś się w nim odblokowało przygarnął ją mocno do siebie, pocałunek przybrał na silne, stał się mocny niemalże brutalny.
Isabella w duchu odtrąbiła zwycięstwo, wtedy bramkarz oderwał się gwałtownie od jej ust odsuwając się na odległość kilku kroków.
- Skoro dostałaś to czego chciałaś.- spojrzał na nią zimnym wzrokiem.- To możesz już sobie pójść. Nie zerżnę cię jeśli masz na to ochotę! Nigdy do ciebie nie wrócę bo zwyczajnie cię nie kocham i nie potrzebuję pocieszenia! Wynoś się!- ryknął na całe gardło.
Panna van der Meyde stała z rozchylonymi jak u śniętej ryby ustami, wpatrując się w Przemka jak na zjawisko paranornalne. Krzyczący Tytoń był tak abstrakcyjnym widokiem, że nie wiedzieć czemu kompletnie ją zamurowało. Pośpiesznie zabrała swoją torebkę od Prady i wyszła na tyle szybko, na ile pozwalały jej stopy obute w wysokie obcasy.
W drzwiach minęła Wasyla z Miasiakami, którzy przybyli na codzienne sprawdzenie sytuacji. Alona złośliwie, ale też z dozą humoru i przekory mówiła o nich Pingwiny z Madagaskaru.
Isabella zmierzyła Wasyla wzrokiem bazyliszka popychając stojącego na jej drodze Lewego.
- Odsuń się kretynie!- fuknęła po czym zniknęła stukając obcasami.
- A tej co?!- Kuba odwrócił się widząc jak damulka wsiada do swojego porshe.
- Pewnie urażona godność.- odpowiedział Piszczek.
Wasyl nie zawracał sobie głowy na dywagacje o co chodzi eks lasce Tytka. Wszedł do domu bez pukania kierując się prosto do salonu z którego dochodziły ryki rockowego koncertu na MTV.
Przemek siedział na fotelu z rozwalonymi na szklanym stoliku nogami.
- Ścisz ten łomot!- Marcin próbował przekrzyczeć darcie rockmana.
Tytoń nie zareagował, Piszczek znalazł pilota i bezceremonialnie wyłączył telewizor.
- Spadaj!- Tytoń rzucił się na niego ale powstrzymali go stojący najbliżej Kuba i Lewy.- Odwaliło wam, że mnie ciągle niańczycie?! Odpierdolcie się w końcu i dajcie mi święty spokój!- kopnął fotel idąc na górę.
Wasyl opadł na kanapę z trudem powstrzymując się przed wykonaniem *headdeska* przy najbliższym stoliku.
- Lewy skocz do lodówki po browary! Błaszczu jakie mamy opcje?- zapytał Wasyl jako  głównodowodzący.
Kuba wydawał się jakby nieobecny stojąc przy wyjściu na taras.
- On też się nieszczęśliwie zakochał?- zapytał Piszczka.
- Pamiętasz tę laskę z lotniska jak lecieliśmy na mecz z Anglikami?
- Mgliście objaśnij mi sprawę.
- Spotkał ją ponownie u konsula, okazało się że to jego siostra. Zaczęli się umawiać i chyba coś z tego będzie. Wczoraj jak byłem na kolacji z moją Ewką to ich widziałem. Ma na imię Agata i wydaje się sympatyczna. - zaraportował Łukasz.
- Chociaż jemu się układa, nasz drugi Romeo nadal cierpi przez Julię.
- Jaką Julię? - w pokoju pojawił się Lewy z czteropakiem piwa.
Wasyl otworzył puszkę z charakterystycznym kliknięciem, po czym wlał w siebie sporą porcję bursztynowego napoju.
- Jakbyś czasem czytał książki albo chadzał do teatru to wiedziałbyś jaką.- odpowiedział
Lewy patrzył na niego z zupełnym  brakiem zrozumienia.
- Weronika to Julia a Tytek to Romeo baranie! - Piszczu puknął go w głowę.
Lewandowski dopiero wtedy zatrybił o co chodziło starszym kolegom posyłając im głupawy uśmieszek.  Kuba nadal stał pogrążony we własnym, romantycznym świecie.

Kilka dni później

   Frank de Boer stukał palcami w wypolerowany blat biurka w gabinecie prezesa klubu. Przed kilkoma godzinami do sieci wypłynęło nagranie na którym jeden z chłopców do roznoszenia napojów oraz podawania piłek wsypuje coś do bidonu z napojem izotonicznym.
Prezes z trybie natychmiastowym wezwał zawodników do stawienia się w klubie w celu przeprowadzenia badań. Mówiąc mniej elegancko mieli nasikać do pojemniczków przy niezależnym człowieku z laboratorium. Właśnie przyszły wyniki które jasno i czytelnie wskazywały kto ma we krwi niedozwolone substancje.
- Tytoniowi gnojek dosypywał tego świństwa od jakiegoś czasu. Czy chłopiec mówił dlaczego to zrobił?- prezes spojrzał na trenera oczekując szczegółowego raportu.
- Został przekupiony.
- Przez kogo?! Frank na boga wiesz jakie kurwa mamy szczęście?! Tytoń ma teraz gorsze dni, gdyby grał zostalibyśmy umoczeni! Sprawa śmierdziałaby jak stare gacie!
- Wiem prezesie.- de Boer gotował się w środku.
W pomieszczeniu rozległo się pukanie do środka wsunął się Przemek Tytoń.
- Chłopie ktoś cię musi nienawidzić. W twoich siuśkach wykryliśmy niedozwolone substancje.
- To ten chłopiec z nagrania, ale dlaczego to robił? -zapytał zdezorientowany bramkarz.- Przecież ja go kompletnie nie znam!
- Może masz jakiś wrogów?
- Nie przypominam sobie...
- Chcieliśmy się od ciebie tego dowiedzieć, ale jak widać ktoś bardzo cię nie lubi i nie raczył ci swojego braku sympatii okazać wprost.  Na dzisiaj masz wolne wracaj do domu a tym młodocianym zajmiemy się osobiście.- odpowiedział Frank.
Tytoń pożegnał się z kumplami i zupełnie bez emocji wrócił do domu.
Tymczasem Wasyl po skończonym treningu powlókł się do siebie zupełnie skołowany. Afera z dopingiem, zakochany Błaszczykowski i mający wszystko w dupie Tytoń to za dużo jak na jednego człowieka.
Miał ochotę paść na kanapę z zimnym piwkiem w dłoni i pooglądać telewizję. Alona od rana do nocy przesiaduje w teatrze na próbach do nowego musicalu. Widują się tylko w łóżku i przy śniadaniu, co odbija sie na ich związku.
Zaparkował przed domem, złapał z siedzenia pasażera swoją torbę treningową i poczłapał w stronę drzwi wejsciowych.
Zdziwił się gdy ustąpiły pod naporem ręki. Czyżby jego dziewczyna była w domu?
Z kuchni dochodziły dźwięki rozmowy.
Alona rozmawiała z kimś przez telefon prawie krzycząc. Mówiła po rosyjsku, ale było to na tyle wyraźne i głośne że nie miał problemu z domyśleniem się o co chodzi.
- W szpitalu?! Coś jest dziecku? Babciu powiedz mi! - kobieta kurczowo trzymała swojego iphone'a. - Jak to zagrożona ciążą? Anemia i przemęczenie?! Do cholery jasnej dlaczego nie powiedzieliście mi że jest z nią źle? Nie chcę słyszeć, że miałam się nie martwić! Co ona sobie myślała? Przylatuję najbliższym lotem!- odłożyła aparat na blat kuchenny odwracając się w stronę wejścia do kuchni w którym stał Marcin.
Patrzył na ukochaną zimnym wzrokiem.
- Wiedziałaś! - powiedział powoli i wyraźnie. Ton jego głosu zapowiadał nadciągającą awanturę.
- Marcin ja ci wszystko wytłumaczę...- zająłakała się Sokołowska. - Musisz mnie zrozumieć...ja...
- Wiedziałaś gdzie jest Weronika i nic nie powiedziałaś! Pozwoliłaś żeby ten chłopak prawie oszalał! Widziałaś jak cierpi i nie może sobie poradzić, jak jego kariera idzie się jebać! Dlaczego?! - spojrzał na nią z nieukrywaną wściekłością.- Dlaczego do kurwy nędzy nic nie powiedziałaś?!
W oczach Alony zalśniły łzy. Poczuła się jak ostatnia oszustka i zdrajczyni. Przysięgła Weronice...
- Marcin....
- Przestań! Przestań opowiadać mi bajki i w końcu przerwijmy to pasmo kłamstw i zmyłek! Masz mi natychmiast powiedzieć całą prawdę! - złapał ją za rękę ciągnac w stronę salonu. Był zły... był wściekły i rozczarowany jej zachowaniem i kłamstwami w których żyli przez ostatnie miesiące.
Usiedli na kanapie twarzą do siebie. Alona płakała, szybko jednak opanowała się po czym zaczeła mówić.
- Nie wiedziałam co planuje Weronika...- zaczęła. Potem opowiedziała mu jak spotkała przyjaciółkę w progu petersburskiego mieszkania jej babci, Jekateriny. Opowieść Wery z której jasno wynikało, że Hoffman ją szantażuje a także przyrzeczenie jakie musiała jej złożyć.
- Mogłaś mi powiedzieć. Przemkowi nikt nie zaszkodzi, wszystko wyciekło na nagraniu wideo. Nie będzie konsekwencji, ale musimy mu powiedzieć.- Wasyl widzac załamaną Alonę zmiękł i przytulił ją mocno do siebie.
- Marcinku...jest jeszcze jedna sprawa. Nie wiem czy dosłyszałeś, ale Weronika spodziewa się dziecka Przemka i właśnie leży w szpitalu w Petersburgu. On musi do niej pojechać.
- Pakuj się skarbie jedziemy po Tytka w drodze zabukujemy bilety a po przylocie policzę się z tą gnidą parszywą! Obije mu ryj tak, że własny dziadunio go nie pozna!
__________________________________________________________________
Uff! Ciężkie są te ostatnie rozdziały, same tragedie i tajemnice.
Ale nie martwcie się wszystko powoli zmierza ku końcowi. Jeszcze trzy rozdziały i epilog. 

Na pocieszenie nadmienię, iż stworzyłam już nowego bloga na którym rozdział pojawi się zaraz po zakończeniu Uzależnionej.
Jeśli macie ochotę to możecie spojrzeć na bohaterów.
Blog znajdziecie pod adresem Ja,Tytek i werther's original

Jak zapewne zauważyłyście tutaj i na reszcie moich blogów pojawiły się odświeżone bannery! Jest to dzieło Martiny, której serdecznie dziękuję :*
Wam jestem wdzięczna, że wytrzymujecie ze mną i moim pisaniem oraz za każdy budujący komentarz i tyle komplementów dotyczących mojego stylu pisania. To bardzo miłe :)
Dłużej już Was nie zanudzam, życzę miłego czytania i zachęcam do czytania pięciopartów mojego pióra(a raczej mojej klawiatury). 
                                                                               Buziaki :*

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 20

                                                                           Music
Miesiąc później...

Sankt Petersburg

    Od pojawienia się Weroniki w progu mieszkania babci Alony, Jekateriny minął miesiąc.
Babcia dostojna staruszka z gustownie zaczesanymi siwymi włosami zaprowadziła dziewczyny do gabinetu, gdzie mogły spokojnie porozmawiać.
Sokołowska usadziła przyjaciółkę w głęboki fotelu podając jej filiżankę herbaty z samowaru oraz kostkę cukru.
- Wsadź do ust i pij.- zaleciła siadając naprzeciwko niej. - A teraz spokojnie powiedz mi co się stało?
Wera wypiła łyk mocnego naparu, po czym popłynęły łzy i potok słów. Opowiedziała jej o podłym szantażu Aleksego i o jej decyzji.
Alona przeklinała eks faceta przyjaciółki we wszystkimi znanymi sobie wyzwiskami. Namawiała Fijałkowską, żeby jeszcze raz wszystko przemyślała i porozmawiała z Przemkiem.
- Jeśli on się dowie...- zaczęła płaczliwie Weronika.- To jest gotów popełnić jakieś szaleństwo. On ma dopiero dwadzieścia sześć lat, gra w utytułowanym klubie nie może zaprzepaścić kariery. Alona obiecaj mi, że nic nie powiesz Przemkowi i Wasylowi też! Zaklinam cię na naszą przyjaźń! Przyrzeknij mi to!- złapała ją mocno za rękę patrząc błagająco w oczy Rosjanki.
Kobieta zawahała się przez chwilę. Cisza wdarła się do pomieszczenia z niemym krzykiem. Sokołowska wiedziała, że jeśli jej to przyrzeknie będzie musiała milczeć.
- Przyrzekam. Obyś tego nie żałowała.
- Jeśli Przemek znajdzie sobie kogoś innego to powiesz mi? Chcę mieć pewność że mu się ułożyło.
- Jeśli cię naprawdę kocha a w to nie wątpię to nie zapomni o tobie tak szybko. Tego możesz być pewna. Jeśli jednak pojawi się ktoś w jego życiu to oczywiście powiem ci.
Po tym przyrzeczeniu nie wracały już do tego tematu. Weronika spędziła drugie święta tym razem w obrządku prawosławnym. Babcia Jekaterina oraz rodzice Alony Stiepan i Natasza przyjęli ją jak swoją.
Alona wyjechała z Rosji dziewiątego stycznia, dziewczyny pożegnały się czule na lotnisku. Wera patrzyła jak żelazny ptak unosi jej przyjaciółkę do kraju w którym ona zostawiła swoje serce.
Życie dziewczyny powoli zaczęło się normalizować. Babcia Jekaterina mieszkała na wyspie Wasilijewskiej w zabytkowej kamienicy niedaleko pałacu Mienszykowa. Weronika lubiła podziwiać ten dowód dawnej świetności Rosji. Petersburg był pięknym miastem, niegdyś klejnotem w carskiej koronie.
Często można ją było spotkać nad Newą, której wzburzony nurt przypominał jej własne życie.
Życie bez Przemka było szare i monotonne. Pełne łez wypłakanych nocą w poduszkę i chwil kiedy siadała na szerokim parapecie w swoim pokoju wspominając chwile z nim spędzone. Z Aloną kontaktowała się codziennie nie pytała jednak o Przemka a i przyjaciółka nie chciała nic mówić.
Babcia Jekaterina była aktorka teatru Maryjskiego załatwiła jej posadę w teatrze. Igor Dunin, dyrektor teatru starszy dobroduszny człowiek pozwolił młodej Polce śpiewać w chórku.
Babcia zamartwiała się o dziewczynę, która chudła w oczach i słabła. Jej niegdyś miodowe włosy zmatowiały a skóra zaczęła szarzeć. Nie miała na nic siły, gdy pewnego dnia zemdlała w orkiestronie prawie wpadając na sekcję smyczkową, Igor osobiście zawiózł ją do szpitala.
Tam została poddana szczegółowym badaniom. Babcia Jekaterina wraz z rodzicami Alony przybyli niemal natychmiast. Weronika leżała na łóżku blada i wyczerpana, podczas gdy kroplówka wpompowywała w nią substancje odżywcze i witaminy.
- Co mi jest?- zapytała lekarza, wysokiego i postawnego szatyna.
- Droga pani oprócz tego, iż podejrzewam anemię jest pani także w piątym tygodniu ciąży. Gratuluję, jednakże przestrzegam aby zaczęła pani o siebie dbać. Dostanie ode mnie pani skierowanie na badanie usg i witaminy. Zalecam dużo snu i odpoczynku. - lekarz wyszedł na korytarz.
Dziewczyna opadła na poduszkę patrząc w sufit. Momentalnie przypomniała sobie noc poprzedzającą swoją ucieczkę. Los bywa okrutny, ale lubi też płatać figle. Odebrał jej Przemka ale dał jeden z najcenniejszych darów. Dziecko.
Nosi pod sercem owoc miłości jej i Tytonia. Rozpłakała się po części z bólu, że nie dzieli tej chwili z Przemkiem a po części ze szczęścia że nie została całkiem sama.
Amsterdam

    Wasyl siedział w kuchni swojego domu popijając trzecią kawę w tym dniu. Miał za sobą ciężki trening a ostatni miesiąc był bodaj najgorszym w jego dotychczasowym życiu.
Nie mógł patrzeć jak najlepszy przyjaciel z tygodnia na tydzień staje się wrakiem człowieka. Przez pierwsze dni po wyjeździe Weroniki pił na umór, przemieszczając się tylko do sklepu po kolejny zapas whisky. Nie pomogły groźby i prośby a także wylewanie zawartości flaszek do zlewu. Wasyl ubłagał de Boera żeby nie skreślał Tytonia całkiem.
Frank ludzki facet, wstawił się za swoim golkiperem do władz klubu przez co młody Polak dostał miesięczne zwolnienie. Oficjalnie był na zwolnieniu lekarskim.
Po niemal tygodniowej alkoholizacji Przemek odstawił niemal całkowicie picie. Całymi dniami snuł się niczym cień a tylko starania Alony, Wasyla i Misiaczków utrzymywały go przy życiu. Rosjanka codziennie gotowała dla niego a jeden z chłopców dostarczał mu pożywienie. Kuba z Łukaszem przesiadywali z nim godzinami w ciągu których nie odezwał się ani słowem patrząc bezmyślnie w telewizor. Po czterech tygodniach wrócił do treningów, jednak z przyczyn oczywistych został odsunięty na ławkę rezerwowych.
- Wasyl stary wiesz jak cenię Przemka i cały polski skład drużyny, ale nie może być numerem jeden. Spójrz na niego!- Boer wskazał głową ćwiczącego Tytonia. - Jeśli powiesiłbym na meczu ręcznik w bramce to zakładam, że byłby skuteczniejszy niż on.
- Trenerze wiem, ale on się musi otrząsnąć.- Wasyl podrapał się w ciemną czuprynę. Sam przeżywał ciężkie dni. Alona wyglądała na przygaszoną nie chciała o niczym rozmawiać a on miał swoje przypuszczenia. Fijałkowska nie mogła zapaść się pod ziemię, ot tak. Musiał się w końcu dowiedzieć jakie były powody jej odejścia. Miał też niejasne przeczucia, iż maczał w tym palce Hoffman.
- Ta jego narzeczona nie dała znaku życia?- zapytał Frank
- Niestety nie.
- Szkoda mi go, ale nie powinien się poddawać. Jest za dobrym zawodnikiem, żeby przez zawód miłosny zaprzepaścić karierę.
Wspomnienie dzisiejszego dnia cały czas zadręczało Wasyla. Dodatkowo Alona wybiegła z domu z telefonem przy uchu. Była bardzo nerwowa wypuszczając z ust potok rosyjskich słów. Uczył się trochę w szkole tego języka, ale zdążył dosłyszeć tylko słowo szpital.
Przemek siedział na fotelu oglądając holenderską odmianę Big Brothera. Była czwarta nad ranem a na kanapie obok błogim snem zasnęli Lewy, Piszczek i Kuba. Nie chcieli zostawiać przyjaciela samego, zawsze ktoś obok niego był tak jakby miał pociąć się czymś ostrym albo popełnić samobójstwo. Nigdy nie rozważał tego kroku, życie było zbyt cenne nawet tak bolesne jak jego w tej chwili. Skoro Weronika wybrała świat bez niego, to musiał prędzej czy później się z tym pogodzić. Sięgnął po iphone'a leżącego na stoliku do kawy by po raz tysięczny wykręcić numer ukochanej. Znów usłyszał jej głos na poczcie głosowej, mógł słuchać go godzinami. Tak samo wideo ze spektaklu. Godzinami wpatrywał się w wykreowaną przez nią postać Eponine. Wiele razy zatrzymywał płytę by opuszkami palców przejeżdżając po ekranie komputera.
Nocami zdarzało mu się płakać z bezsilności i tęsknoty. Ta miłość była tak silna i trwała, że chwilami nie mógł uwierzyć że potrafił żyć bez niej.
Wszystko tak bardzo bolało...Dni mijały a on nadal czuł piekący ból
Najgorsze ze wszystkiego było to, że był niemal pewny jej miłości a bolał go brak zaufania. Nie chciała mu powiedzieć dlaczego odchodzi...
Ta świadomość rozdzierała go od środka i musiał żyć dalej z świadomością, że może już nigdy nie zazna szczęścia.

___________________________________________________________________________
Powiało lekko melodramatem, ale taką miała koncepcję na fabułę :D Rozdział dodaję wcześniej, bo nie wiem czy w niedzielę będę miała czas.
Także życzę Wam miłego czytania i do następnej notki ;)

                                                                            Pozdrawiam Fiolka :*

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 19

                                                                            Music



    Przemek otworzył oczy, gdy ciemna, zimowa noc przechodziła w szarawy świt. Nie czując krągłości Weroniki wtulających się w jego ciało przejechał ręką po poduszce. Wyczuł pod palcami kopertę, którą momentalnie złapał w rękę. Przebiegł oczami tekst a starannie napisane litery układały się w raniące słowa i wyrazy.
Przemku!
 Wiem, że to, co teraz napiszę może cię bardzo zranić, ale uwierz mi, tak będzie lepiej dla nas obojga. Muszę odejść. Nasz związek nie ma szans, nie ma przyszłości, nie potrafię ci dać tego, na co zasługujesz.  Znajdź kogoś, kto cię naprawdę pokocha, o mnie zapomnij. To jedyne wyjście. Nie szukaj mnie.  
                                                                               Wera

Zgniótł kartkę wraz z kopertą wypadając z łóżka jak oszalały nie pomny tego że jest nagi. W szale biegał po wszystkich pokojach, tak jakby miał nadzieję że Wera siedzi w którymś z nich i zaraz zaśmieje się że to głupi żart a potem on zemści się na niej tysiącem pocałunków.
- Wera!- wychrypiał zbiegając schodami w dół. - Gdzie jesteś?
Nigdzie jej nie było a te okrutne niczym cięcie sztyletu słowa były prawdą.
Zostawiła go.
Jak śmiecia na chodniku.
Jak wykorzystany kubek jednorazowy.
- Niech cię szlag!- złapał za wazon stojący na niskim stoliku do kawy i z całej siły rąbnął nim w telewizor. Z ekranu posypał się snop iskier a Tytoń nieusatysfakcjonowany zdemolowaniem sprzętu począł rzucać wszystkim czym tylko się dało. Przebiegł stopą przez rozsypane po dywanie kawałki wazonu raniąc się boleśnie. Ból utraty Weroniki zagłuszał jednak rzeczywiste zranienie. Biegał po całym domu wywalając książki z półek, przewracając krzesła i rycząc przy tym jak zraniony niedźwiedź.
Nie chciał już żyć.
Nie bez Wery...
Godzinę później...
Wasyl wsadził iphone'a do kieszeni spodni, sam zaś niemalże wskoczył do samochodu i ruszył z piskiem opon. Łamiąc kilka zakazów pruł do domu Tytonia nie przejmując się niczym. Zadzwonił do niego sąsiad Przemka Leo, którego zaniepokoiły trzaski i ryki dochodzące z wnętrza domu Przemka. Pukał do środka, ale nikt mu nie otwierał a wrzaski nie milkły od dobrej godziny.
Wasyl głowił się cóż też mogło wydarzyć się w spokojnym domu bramkarza. Przecież Przemek rzadko kiedy podnosił głos a nie podejrzewał go o bicie Weroniki ani sytuacji odwrotnej. Po drodze zadzwonił do Kuby i Łukasza, Lewego nie mógł dobudzić. Misiaczki obiecały zakładać portki i ładować się do samochodu, jako że byli sąsiadami.
W końcu Wasilewski zajechał przed domostwo Tytonia. Wokoło cisza jak makiem zasiał. Nie zawracał sobie głowy pukaniem, wyciągnął zapasowy klucz i energicznie przekręcił go w zamku. Jeszcze nie przekroczył progu a widok już nim wstrząsnął.
Na przedpokoju leżały powywalane z szaf ubrania i buty. Gdy szedł przez pobojowisko dziwił się jeszcze bardziej. Salon wyglądał jak wielkie pole bitwy, wokół walały się porozbijane sprzęty, kilku krzesłom brakowało nóg a szklany stolik do kawy leżał strzaskany w rogu.
Kuchnia wyglądała podobnie a do biblioteki nie dało się wejść.
Marcin w kilku szybkich krokach wbiegł na półpiętro, kierując się od razu do sypialni Tytonia.
To co tam zastał przerosło jego najgorszej wyobrażenia.
Przemek leżał na podłodze kompletnie nagi i umazany krwią. W ręce trzymał butelkę whisky na której dnie zostało kilka łyków bursztynowego alkoholu.
Przyjaciel dopadł do bramkarza próbując go ocucić.
- Przemek?! Przemek do cholery ocknij się!- trzaskał go po twarzy lecz to nic nie dało.
Wasilewski z niejakim wysiłkiem podniósł "zwłoki" przyjaciela niosąc go w stronę łazienki. Wrzucił go do kabiny jak wór ziemniaków, po czym odkręcił lodowatą wodę. Przemek otworzył oczy, łapczywie chwytając powietrze.
- Kurwa odjebało ci?!- wyryczał Wasyl rzucając w niego ręcznikiem.- Coś ty odpierdolił I gdzie kurwa jest Weronika?
W tym momencie w progu pojawił się Kuba i Piszczek, ten drugi zaklął szpetnie.
Przemek patrzył na przyjaciół mętnym od przepicia wzrokiem.
- Odeszła! Rozumiecie to kurwa!- zerwał się i złapał Marcina za poły kurtki!
Wasyl złapał go za ręce a ten zsunął się na podłogę płacząc jak uderzone przez ojca dziecko.
- Odeszła...- powtórzył płaczliwie, bełkocząc coś nieskładnie.- Kurwa rozumiecie to?! Nie kochała mnie!
Łukasz i Przemek pomogli Wasylowi zanieść Tytonia do sypialni i załadować do łóżka. Piszczek wygrzebał z szafki apteczkę i opatrywał zranioną stopę Przemka.
- Gdzie może być Wera?- Kuba próbował doprowadzić sypialnię do jako takiego stanu a Wasyl dzwonił do przebywającej w Petersburgu Alony.
Kobieta nic nie wiedziała i zapowiadała szybki powrót do Holandii.
- Nie zostanę na święta, jeśli tutaj są takie problemy.- oświadczyła zdecydowanie.
- Alonko kochanie...- rozległ się głos jej babci, Jekateriny.- Ktoś do ciebie.
Sokołowska odwróciła się zamierając.
W progu petersburskiego mieszkania jej babci stała Wera.
Widząc Alonę rzuciła jej się w ramiona i rozpłakała, jakby właśnie utraciła w życiu wszystko. 
____________________________________________________________________________
Szczerze mówiąc według mnie byle jaki ten rozdział. Ale pisałam go kilka razy i kasowałam kilka razy. Postanowiłam w końcu zdecydować się na jakąś wersję i wypadło na takę Przemka reakcję. 
Dzięki za tyle komentarzy pod ostatnim rozdziałem. Jesteście wspaniałe i naprawdę cieszy mnie wasze uznanie. Miłego czytania! 
                                                                                 Buziaki Fiolka :*


niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział 18



Przepłakała całą noc, panicznie próbując znaleźć wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Gdy udało jej się urwać godzinę na sen przed jej oczami stanął widok szantażującego ją Aleksego. 
Gdy zimowe promienie słoneczne zaczęły zaglądać do sypialni obudziła się, czując jak głowa z powrotem chce opaść na poduszkę.
Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i pogrążyła w nicości, takiej z której nie będzie już wyjścia. 
W ciągu dnia znalazła sobie mnóstwo zajęć począwszy od dokładnego starcia kurzy we wszystkich kątach, po odkurzenie dywanów i zmycie podłóg. 
Dom lśnił czystością a w kafelkach łazienkowych można było się przejrzeć. Nie pomogło to jednak rozwiązać problemu szantażu. Miała dwa wyjścia i oba były beznadziejne w skutkach. 
Albo powie o wszystkim Przemkowi a wtedy Aleksy rozdmucha całą sprawę. Będzie musiała patrzeć na cierpienie ukochanego, na nagonkę ze strony mediów a może nawet załamanie kariery. Albo zatai całą sprawę i odejdzie od Tytonia tak jak zasugerował Hoffman. W każdej z tej sytuacji ucierpią oboje, ale to druga wydawała się korzystniejsza!
Nie potrafiła jednak przekonać swojego samolubstwa do tego, żeby zostawić miłość swego życia. Przemek był  jej przyjacielem i najcudowniejszym człowiekiem jakiego w życiu spotkała. 
Żeby nie zacząć wyć z bólu i bezsilności, postanowiła zrobić kolację. Noga w stabilizatorze nie bolała a z pomocą kuli mogła krzątać się w ogromnej kuchni Tytonia. Tim dostarczył jej rano kaczkę, którą już wcześniej natarła ziołami. Do tego pieczone ziemniaki i ulubiona surówka Przemka z czerwonej kapusty. W lodówce chłodził się prawdziwy, francuski szampan kupiony specjalnie na jego powrót. Kaczka piekła się w piekarniku a Weronika przygotowywała słodko-kwaskową glazurę pomarańczowo- cytrynową. 
Gdy wszystko było już dopięte na ostatni guzik włożyła kremową sukienkę z czarnymi-cekiniastymi balerinkami bo tylko takie obuwie dało nosić się pod stabilizatorem. Zakuśtykała do jadalni zapalając świecę. Lada chwila miał pojawić się Przemek. 
Nacisnęła pilota do odtwarzacza a z głośników począł sączyć się głos Edyty Bartosiewicz w piosence Ostatni...
- I ciebie zabraknie...- zaśpiewała cicho Weronika. W jej oczach wezbrały łzy.
Nie usłyszała jak do mieszkania wszedł Przemek, słysząc jej ulubioną piosenkę podszedł do niej cicho biorąc ją od tyłu w ramiona. Ostrożnie odwrócił ją przodem do siebie, przytulając mocno.
- Nie płacz, już więcej nie zostawię cię na tak długo.- pocałował ją delikatnie w usta. Kołysali się w takt piosenki na tyle na ile pozwalała chora noga dziewczyny.
- Wiem. Kocham cię Przemek.- pocałowała go mocniej. Przywarła do niego tak mocno jakby od dotyku ich warg zależało życie. Świat i szantażysta nie miał w tym momencie dla niej znaczenia. Nawet przed chwilą wyłączony piekarnik w którym pyszniła się smakowita kolacja. 
Tytoń porwał ją na ręce niosąc w stronę sypialni. Już w środku położył ją na łóżku i zaczął powoli rozbierać. Miała na sobie śliczną różową bieliznę z którą rozprawił się tak szybko jak ze swoją koszulką i spodniami. Weronika leżała naga pośrodku pachnącej pościeli, mała lampka nocna rzucała cienie na jej ciało. Tytoń zachwycał się każą krzywizną i wzniesieniem na jej ciele. Pochylił się nad jej piersią biorąc w usta wrażliwy sutek, ssał go aż zaczęła jęczeć. Potem z mozołem zajął się drugim, podczas gdy jego długie niczym u pianisty palce pieściły jej brzuch, uda i ich wewnętrzną część. 
- Przemek...- jęknęła oblewając się szkarłatnym rumieńcem.
- Ciii- wpił się w jej usta. 
Weronika przewróciła się na bok a Przemek ułożył się za nią. Kochali się dopiero drugi raz, wcześniej przeszkadzał im ból nogi dziewczyny. 
Uniósł delikatnie jej nogę, wsuwając się w ciasne wnętrze kochanki. Pchnął delikatnie a po chwili jej ciało dopasowało się do niego. Kochali się powoli i sennie, obdarzając się słodkimi pocałunkami. Gdy osiągnęli spełnienie przytulili się do siebie.
- Wszystkiego najlepszego.- uśmiechnęła się dziewczyna.- Nie kupiłam ci prezentu...
- Dałaś mi najwspanialszy prezent.- musnął ustami jej górną wargę.- Siebie...
- Kocham cię Przemek. Cokolwiek się wydarzy musisz to wiedzieć.
- Wiem skarbie. Ja ciebie też kocham. Na zawsze i na wieczność.- pocałował ją jeszcze raz. 
Zasnęli przytuleni do siebie najmocniej jak się dało. 
Kilka godzin później. 
   Weronika ucałowała rozchylone przez sen usta kochanka. Łzy kapały jej na bluzkę, gdy dłonią obrysowywała kształt jego warg. 
Na poduszce obok niego, tam gdzie powinna teraz leżeć leżała samotna, biała koperta. Wyszła z sypialni starannie zamykając za sobą drzwi, za którymi została miłość jej życia. Z szafy przy drzwiach wyjściowych wytaszczyła dwie walizki.
Kilka minut później podjechała taksówka. Mężczyzna uczynnie załadował jej bagaże, pomagając wsiąść do samochodu.
-Dokąd jedziemy?- zapytał przecierając zaspane oczy.
- Na lotnisko.- odpowiedziała z trudem panując nad tym żeby nie wrócić do domu.

___________________________________________________________________________
 Jakkolwiek to zabrzmi, ale wzruszyłam się pisząc ten rozdział. Szkoda mi Weroniki i Przemka, ale dziewczyna rozważyła wszystkie opcje i każda była dla nich niekorzystna. To jakie konsekwencje będzie miała jej decyzja okaże się już wkrótce. Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. Powoli zbliżamy się do końca jeszcze jakieś pięć rozdziałów. 
                                                                    Pozdrawiam Fiolka :*